Jak chciwość rozbiła naszą rodzinę – historia, której nie zapomnę
— Nie wierzę, że naprawdę to zrobiliście! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam na środku kuchni, trzymając w rękach list od notariusza. Mój mąż, Michał, patrzył na mnie bezradnie, a jego matka, pani Zofia, siedziała skulona przy stole, jakby nagle postarzała się o dziesięć lat.
— Aniu, ja… ja nie wiedziałam — wyszeptała Zofia, a jej głos drżał. — Myślałam, że dzieci mnie nie zostawią.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Michał i ja mieszkaliśmy w niewielkim domu pod Warszawą. Nasze życie było zwyczajne: praca, dzieci, kredyt hipoteczny. Zofia mieszkała sama w starym domu na wsi, odkąd jej mąż zmarł pięć lat temu. Często ją odwiedzaliśmy, pomagaliśmy w ogrodzie, robiliśmy zakupy. Ale to nie my byliśmy jej ulubionymi dziećmi. Zawsze faworyzowała Joshuę i Lilkę — mojego szwagra i szwagierkę.
Joshua był oczkiem w głowie matki. Przystojny, wygadany, zawsze miał szczęście do interesów. Lilka — jego żona — była typową kobietą sukcesu: własna firma, drogie ubrania, samochód z salonu. Zawsze patrzyli na nas z góry, jakbyśmy byli gorsi tylko dlatego, że żyjemy skromniej.
Pewnego dnia Zofia zadzwoniła do nas z płaczem. — Aniu, Michałku… Joshua powiedział, że muszę się wyprowadzić. Sprzedali dom i… i nie mam gdzie mieszkać.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Jak można wyrzucić własną matkę z domu? Michał był wściekły. Pojechaliśmy do nich natychmiast. Joshua przywitał nas z uśmiechem.
— To tylko biznes — powiedział chłodno. — Dom był na mnie przepisany jeszcze za życia ojca. Potrzebujemy pieniędzy na inwestycję. Mama może zamieszkać w altance na działce. Przecież to tylko na zimę.
— Na zimę?! — wybuchłam. — W nieogrzewanej szopie? Jesteście poważni?
Lilka wzruszyła ramionami. — Przesadzasz, Aniu. Mama jest dorosła, poradzi sobie.
Zofia siedziała cicho, jakby nie chciała nikomu przeszkadzać. Widziałam w jej oczach rozpacz i upokorzenie.
Nie mogliśmy pozwolić na to, żeby spędziła zimę w takich warunkach. Zabraliśmy ją do siebie, choć nasze mieszkanie było ciasne i dzieci musiały spać razem w jednym pokoju. Ale nie żałowaliśmy tej decyzji ani przez chwilę.
Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z Joshuą i Lilką. Pisałam wiadomości, dzwoniłam — bez skutku. Odpowiadali chłodno lub wcale. W końcu Michał powiedział dość.
— Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego — powiedział pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem z Zofią przy herbacie. — Jeśli potrafią tak potraktować własną matkę, to nie są już moją rodziną.
Zofia płakała po nocach. Słyszałam jej cichy szloch zza ściany. Czułam jej ból i bezradność. Dzieci pytały, dlaczego babcia jest smutna i dlaczego nie odwiedzają nas ciocia Lilka i wujek Joshua.
— Bo czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją — odpowiadałam wymijająco.
W międzyczasie Joshua i Lilka kupili nowe mieszkanie w centrum Warszawy. Chwalili się zdjęciami na Facebooku: nowoczesne wnętrza, designerskie meble, egzotyczne wakacje. Ani słowa o matce.
Pewnego dnia spotkałam Lilkę przypadkiem w sklepie.
— Aniu! Jak tam mama? — zapytała z przesadną uprzejmością.
— Dobrze, dzięki nam ma dach nad głową — odpowiedziałam lodowato.
Lilka przewróciła oczami. — Przesadzasz. Każdy dba o siebie jak umie.
Nie wytrzymałam:
— Kiedyś będziesz starsza i wtedy zobaczysz, jak to jest być nikomu niepotrzebną.
Odeszła bez słowa.
Zofia coraz bardziej zamykała się w sobie. Czułam jej wdzięczność, ale też ogromny żal do życia i do własnych dzieci. Michał próbował ją pocieszać:
— Mamo, masz nas. Nie jesteś sama.
Ale wiedziałam, że to nie wystarczało.
Święta były najtrudniejsze. Przy stole brakowało dwóch miejsc. Dzieci pytały o prezenty od cioci i wujka. Zofia patrzyła na choinkę i milczała.
Minęły miesiące. Joshua i Lilka nie odezwali się ani razu. Zofia zaczęła chorować — najpierw przeziębienie, potem poważniejsze problemy z sercem. Spędzałam z nią długie wieczory, słuchając jej wspomnień o dawnych czasach: o ciepłych latach spędzonych na działce, o śmiechu dzieci biegających po ogrodzie.
— Myślisz, że kiedyś mi wybaczą? — zapytała pewnej nocy cicho.
— To oni powinni prosić o wybaczenie — odpowiedziałam stanowczo.
Ale prawda była taka, że nie wiedziałam już niczego na pewno.
Czasem zastanawiam się, czy można naprawić coś tak bardzo zepsutego. Czy rodzina może przetrwać chciwość i egoizm? Czy kiedykolwiek będziemy mogli spojrzeć sobie w oczy bez bólu?
A może są rany, które nigdy się nie zagoją?
Czy Wy też kiedyś musieliście wybierać między lojalnością wobec bliskich a własnym sumieniem? Jak poradziliście sobie z takim rozdarciem?