Drugie życie: Historia Anity z podwarszawskiego Piastowa
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, i patrzyłam, jak mój świat rozpada się na kawałki. — Anita, nie rób scen. To nie twoja wina, po prostu… zakochałem się — powiedział Michał, mój mąż od szesnastu lat, zanim wyszedł z walizką. Nawet nie spojrzał mi w oczy.
W głowie miałam szum, a serce waliło jak oszalałe. Słyszałam jeszcze, jak nasz syn, Kuba, trzaska drzwiami swojego pokoju. Zostałam sama. W mieszkaniu czuć było zapach jego wody kolońskiej i coś jeszcze — pustkę, która rozlewała się po ścianach jak zimny dym.
Nie wiem, ile czasu stałam bez ruchu. Może godzinę? Może pięć minut? W końcu usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Tak naprawdę płakać — nie cicho, nie dyskretnie, tylko całą sobą. Wtedy zadzwoniła mama.
— Anitka? Wszystko w porządku? — Jej głos był ciepły, ale wyczuwałam napięcie.
— Michał odszedł — wyszeptałam. Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Wiedziałam… — powiedziała w końcu. — Od dawna coś było nie tak. Ale dasz radę. Jesteś silna.
Nie czułam się silna. Czułam się jak wrak człowieka. Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat: praca w urzędzie miasta, zakupy, obiad dla Kuby (który milczał i patrzył na mnie z wyrzutem), pranie, sprzątanie. Wieczorami siedziałam na kanapie i gapiłam się w telewizor, nie widząc niczego.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa — pani Halina. Zawsze była chłodna, ale teraz jej głos był lodowaty.
— Anita, Michał mówił, że chcesz zatrzymać mieszkanie? Przecież to on je kupił! — rzuciła bez ogródek.
— Mamy wspólny kredyt — odpowiedziałam spokojnie.
— Ale to on zarabia więcej! Ty sobie nie poradzisz sama z dzieckiem! — Jej słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
— Poradzę sobie — powiedziałam przez zaciśnięte zęby i rozłączyłam się.
Wieczorem Kuba podszedł do mnie i rzucił:
— To twoja wina, że tata odszedł?
Zatkało mnie. — Nie, Kuba. To nie jest niczyja wina. Tata… po prostu podjął taką decyzję.
— Ale gdybyś była inna… może by został? — dodał i uciekł do swojego pokoju.
Te słowa bolały najbardziej. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Michał dzwonił rzadko. Przesyłał pieniądze na czas, ale rozmowy były krótkie i chłodne.
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
— Anita, co się dzieje? Jesteś rozkojarzona, spóźniasz się z dokumentami…
Zawahałam się przez chwilę, ale w końcu powiedziałam prawdę.
— Mąż mnie zostawił. Zostałam sama z synem i kredytem.
Spojrzała na mnie inaczej niż zwykle. — Jeśli będziesz potrzebować wolnego albo pomocy… powiedz mi. Nie jesteś sama.
To był pierwszy moment od dawna, kiedy poczułam coś na kształt ulgi.
Ale życie nie zamierzało mnie oszczędzać. Po miesiącu dostałam pismo z banku: Michał przestał spłacać swoją część kredytu. Zaczęli dzwonić windykatorzy. Wieczorami siedziałam nad kalkulatorem i płakałam w ukryciu przed Kubą.
Wtedy pojawiła się moja młodsza siostra, Magda. Wpadła bez zapowiedzi z torbą pełną zakupów.
— Siedź! Ja zrobię kolację — zarządziła.
Patrzyłam na nią bez słowa.
— Anka z pracy mówiła mi o grupie wsparcia dla kobiet po rozwodzie. Chodź ze mną na spotkanie — zaproponowała.
— Nie dam rady… Nie chcę gadać o tym wszystkim z obcymi ludźmi.
— A chcesz dalej płakać w poduszkę? — zapytała ostro.
Nie chciałam. Poszłam.
Na pierwszym spotkaniu nie odezwałam się ani słowem. Siedziałam skulona na krześle i słuchałam historii innych kobiet: zdrady, przemoc, samotność… Ale też: nowe początki, siła, przyjaźń. Po spotkaniu jedna z nich — Basia — podeszła do mnie:
— Pierwszy raz?
Kiwnęłam głową.
— Dasz radę. Każda z nas myślała kiedyś, że już po wszystkim. A potem okazało się, że to dopiero początek.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na kurs księgowości online — chciałam mieć lepszą pracę i więcej pieniędzy dla siebie i Kuby. Zaczęłam wychodzić z domu: kino z Magdą, spacery po parku z Basią i jej psem. Kuba nadal był zamknięty w sobie, ale pewnego wieczoru przyszedł do kuchni i zapytał:
— Mamo… pojedziemy kiedyś nad morze?
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy.
— Pojedziemy. Obiecuję.
W pracy zaczęli mnie chwalić za nowe pomysły. Szefowa zaproponowała mi awans na stanowisko specjalistki ds. finansów urzędu miasta Piastów. Michał zadzwonił tylko raz:
— Słyszałem od mamy, że świetnie sobie radzisz… Przepraszam za wszystko.
Nie odpowiedziałam nic. Już nie musiałam.
Minął rok od tamtego dnia. Spłaciłam część długów, Kuba zaczął lepiej się uczyć i nawet zaprosił kolegów do domu na urodziny. Magda poznała fajnego faceta i planuje ślub. Ja? Nadal jestem sama, ale już nie czuję pustki. Mam siebie i syna — i to wystarczy na ten moment.
Czasem wieczorem siadam przy oknie z kubkiem herbaty i myślę: czy musiałam przejść przez piekło, żeby nauczyć się żyć dla siebie? Czy każda burza jest początkiem czegoś nowego? Co wy o tym sądzicie?