Córka postawiła mi ultimatum: „Albo przestaniesz się wtrącać, albo znikamy z twojego życia”. Od trzech miesięcy nie widziałam wnuków i nie wiem, czy jeszcze kiedyś ich przytulę
– Albo przestaniesz się wtrącać, albo znikamy z twojego życia! – krzyknęła Ania, moja córka, stojąc w progu z rozmazanym tuszem pod oczami i torbą wypchaną dziecięcymi ubrankami. Stałam jak wryta. Wnuki tuliły się do jej nóg, nie rozumiejąc jeszcze powagi sytuacji. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek – przeprosić, wyjaśnić, zaproponować herbatę, ale ona już zamykała za sobą drzwi.
Od tamtej chwili minęły trzy miesiące. Trzy miesiące ciszy. Żadnych telefonów, żadnych wiadomości, żadnych zdjęć wnuków na Messengerze. Nawet sąsiadka z naprzeciwka przestała mnie pytać, jak tam dzieci Ani, bo chyba widzi po mnie wszystko: tęsknotę, bezradność i wstyd.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Ania zawsze była uparta, ale odkąd urodziła bliźniaki – Kubusia i Zosię – stała się jeszcze bardziej drażliwa na punkcie wychowania. Ja tylko chciałam pomóc. Przynosiłam rosół, doradzałam przy kolkach, mówiłam, żeby nie pozwalała im spać w jednym łóżku z nią i Michałem. Przecież tak robiłyśmy w moim pokoleniu! Ale Ania coraz częściej przewracała oczami.
Pewnego dnia przyszłam bez zapowiedzi. Zastałam bałagan – zabawki wszędzie, pranie rozwieszone na krzesłach, a dzieci biegały w piżamach o czternastej. Michał siedział przy komputerze. Zaczęłam sprzątać i narzekać pod nosem: „Jak wy tu żyjecie? Dzieci powinny mieć porządek!”. Ania wybuchła: „Mamo, to jest nasz dom! Nie możesz tak po prostu przychodzić i rządzić się!”.
Potem było już tylko gorzej. Kiedy Zosia dostała gorączki, zadzwoniłam do Ani chyba z dziesięć razy w ciągu dnia. „Daj jej syrop! Może powinnaś pojechać na SOR?”. W końcu odebrał Michał i powiedział chłodno: „Proszę dać Ani spokój”.
Aż nadszedł ten dzień. Ania przyszła po dziecięce rzeczy – mówiła przez łzy: „Mamo, ja cię kocham, ale nie mogę już dłużej słuchać twoich rad. Albo przestaniesz się wtrącać, albo znikamy z twojego życia”.
Od tamtej pory żyję jak w zawieszeniu. Każdego ranka patrzę na zdjęcia wnuków na komodzie i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś usłyszę ich śmiech w moim mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Sąsiadki mówią: „Daj jej czas”, ale ja wiem, że czas działa przeciwko mnie.
Najgorsze są wieczory. Siedzę sama przy stole i słyszę w głowie głos Ani: „Mamo, nie rób tak”, „Mamo, nie dzwoń tyle”, „Mamo, to moje dzieci”. Przeglądam stare wiadomości na WhatsAppie – zdjęcia z placu zabaw, filmiki z pierwszych kroków Zosi…
Czasem łapię się na tym, że układam w myślach rozmowę z Anią:
– Córciu… przepraszam.
– Mamo, czemu nie potrafisz po prostu być?
– Chciałam dobrze…
– Ale nie słuchałaś mnie nigdy!
Wiem, że zawiodłam jako matka. Może za bardzo chciałam być potrzebna? Może nie umiałam odpuścić kontroli? Przecież całe życie byłam sama – mąż odszedł do innej kobiety jeszcze zanim Ania poszła do szkoły. Wszystko musiałam robić sama: praca w szkole podstawowej na Bemowie, zakupy po godzinach, wieczne oszczędzanie na wszystko. Gdy Ania dorosła i założyła rodzinę, poczułam pustkę. Wnuki były dla mnie wszystkim.
Pamiętam pierwszy raz, gdy trzymałam Kubusia na rękach – taki maleńki, pachnący mlekiem… Obiecałam sobie wtedy, że będę najlepszą babcią na świecie. Ale chyba pomyliłam bycie babcią z byciem matką.
Ostatnio spotkałam Michała pod sklepem. Był z dziećmi – Kubuś miał czapkę z dinozaurem, Zosia śmiała się do niego szeroko. Chciałam podejść, ale Michał tylko skinął głową i odwrócił wzrok. Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Wieczorami modlę się o znak od Ani. Czasem myślę: zadzwonię! Ale potem przypominam sobie jej słowa: „Żadnych telefonów”. Boję się naruszyć tę cienką granicę między troską a kontrolą.
Wczoraj przyszła do mnie sąsiadka Basia:
– Haniu, musisz coś zrobić! Nie możesz tak czekać bez końca.
– Ale co? – zapytałam bezradnie.
– Napisz list. Powiedz jej wszystko szczerze.
Całą noc pisałam. Pisałam o tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo tęsknię za wnukami. O tym, że wiem już, gdzie popełniłam błąd – że nie słuchałam jej potrzeb i nie dawałam przestrzeni na własne decyzje. Że bycie matką dorosłej córki to najtrudniejsza rola w życiu.
Nie wiem jeszcze, czy wyślę ten list. Boję się odpowiedzi – boję się ciszy jeszcze bardziej.
Czasem pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy miłość matki może być ciężarem dla dziecka? Czy jeszcze kiedyś usłyszę „babciu” wypowiedziane przez małe usteczka Zosi lub Kubusia?
A może powinnam nauczyć się żyć z tą pustką? Jak wy byście postąpili na moim miejscu? Czy jest jeszcze dla mnie nadzieja?