Cień rozliczenia: Historia o rodzinie, pieniądzach i samotności w polskiej rzeczywistości
Już od progu czułam, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiała cisza, która miała w sobie więcej napięcia niż najgłośniejsza kłótnia. Wchodząc do mieszkania teściowej na warszawskim Mokotowie, miałam wrażenie, że jestem nieproszonym gościem na własnym ślubie. To był dzień pogrzebu mojego teścia – a ja, Marta Zielińska, miałam być wsparciem dla męża i jego matki. Zamiast tego czułam się jak intruz.
Teściowa, pani Halina Nowak, spojrzała na mnie z góry, jakby oceniała każdy szczegół mojego stroju. „W czerni, ale bez przesady – pomyślała pewnie. – Pewnie nie stać jej na porządny żałobny płaszcz.” Jej spojrzenie było chłodne jak lód na Wiśle w styczniu.
– Dzień dobry, pani Halino – powiedziałam cicho.
– Dzień dobry – odparła sztywno. – Herbata stoi na stole. Jeśli chcesz, możesz sobie nalać.
Mój mąż, Paweł, próbował łagodzić sytuację. – Mamo, Marta przyszła pomóc. Może usiądziemy razem?
Halina tylko wzruszyła ramionami i wyszła do kuchni. Zostałam sama w salonie pełnym starych mebli i rodzinnych zdjęć, na których nigdy mnie nie było.
Tak wyglądały nasze relacje od początku. Halina nigdy nie zaakceptowała mnie jako synowej. Uważała, że „zabrałam jej syna” i że nie jestem wystarczająco dobra dla Pawła. Przypominała mi to przy każdej okazji: a to przez drobiazgi – „Twoja zupa jest za słona” – a to przez poważniejsze sprawy – „Paweł zawsze był ambitny, odkąd się z tobą ożenił, jakby mniej mu zależało”.
Przez lata próbowałam się starać. Zapraszałam ją na święta, dzwoniłam z życzeniami imieninowymi, nawet kupowałam jej ulubione czekoladki Wedla. Wszystko na nic. Halina była nieprzejednana.
Najgorsze były rozmowy o pieniądzach. Halina była księgową przez całe życie i wszystko przeliczała na złotówki. Kiedy z Pawłem kupiliśmy mieszkanie na kredyt, usłyszałam:
– Po co wam taki duży kredyt? Nie lepiej było poczekać na spadek?
– Mamo! – Paweł się oburzył.
– Co? Przecież to prawda! Ja całe życie oszczędzałam, a wy tylko wydajecie!
Czułam się upokorzona. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum, zarabiałam niewiele, ale zawsze starałam się dokładać do domowego budżetu. Halina jednak widziała we mnie tylko „tę od wydatków”.
Minęły lata. Nasze relacje nie poprawiły się ani trochę. Paweł coraz częściej unikał wizyt u matki, a ja oddychałam z ulgą za każdym razem, gdy nie musiałam jej widzieć.
Aż pewnego dnia zadzwonił telefon. Była środa wieczór, siedziałam przy biurku sprawdzając wypracowania uczniów. Na ekranie pojawiło się „Mama Pawła”.
– Marta… – głos Haliny był słaby i drżący. – Czy możesz przyjechać? Źle się czuję… Paweł nie odbiera…
Zamarłam. Przez chwilę chciałam udawać, że nie słyszę. Ale sumienie nie pozwoliło mi odmówić.
– Już jadę – odpowiedziałam cicho.
Wsiadłam do starego fiata i pojechałam przez nocne miasto. W głowie kłębiły mi się myśli: „Dlaczego dzwoni do mnie? Dlaczego nie do syna? Czy naprawdę jest aż tak źle?”.
Gdy weszłam do mieszkania, Halina leżała na kanapie blada jak ściana.
– Wezwać pogotowie? – zapytałam.
– Nie… tylko zostań…
Zostałam całą noc. Parzyłam herbatę, mierzyłam temperaturę, rozmawiałam z lekarzem przez telefon. Halina była słaba i bezbronna jak dziecko. Po raz pierwszy zobaczyłam ją inną – nie jako zimną księgową, ale jako samotną starszą kobietę.
Rano zadzwoniłam do Pawła.
– Czemu nie odbierasz telefonu od mamy?!
– Miałem wyciszony… Co się stało?
– Przyjedź natychmiast.
Paweł przyjechał po godzinie. Był zaskoczony widząc mnie przy łóżku matki.
– Dzięki, Marta…
Halina spojrzała na mnie inaczej niż zwykle. Przez chwilę myślałam, że może coś się zmieniło.
Przez kolejne dni opiekowałam się nią niemal codziennie. Gotowałam rosół, sprzątałam mieszkanie, robiłam zakupy w Biedronce pod blokiem. Czekałam na jedno słowo: „dziękuję”. Ale ono nie padło.
Pewnego dnia Halina poprosiła mnie o rozmowę.
– Marta… ile ci jestem winna za te wszystkie dni?
Zatkało mnie.
– Pani Halino… ja nie robię tego dla pieniędzy!
– Każda praca powinna być wynagrodzona – powiedziała sucho. – Nie chcę być nikomu dłużna.
– To nie jest praca! To rodzina!
Halina wzruszyła ramionami.
– Rodzina rodziną, ale rachunki trzeba płacić.
Wyszłam z mieszkania z płaczem. Czułam się upokorzona jak nigdy dotąd.
Następnego dnia na moim koncie pojawił się przelew: 2000 złotych od Haliny Nowak z tytułem „za opiekę”. Chciałam oddać te pieniądze Pawłowi, ale on tylko machnął ręką:
– Daj spokój… Mama już taka jest…
Nie mogłam tego znieść. Przez kolejne tygodnie unikałam kontaktu z teściową. Paweł próbował mnie przekonać:
– Marta, ona po prostu nie umie inaczej okazywać wdzięczności…
– A może po prostu jej nie zależy? – odpowiedziałam gorzko.
W końcu przyszedł dzień rozliczenia – dosłownie i w przenośni. Halina zaprosiła nas oboje na obiad.
– Chciałabym wam coś przekazać – powiedziała poważnie. – Spisałam testament. Wszystko zostawiam Pawłowi… ale mam jeden warunek: Marta dostanie swoją część tylko wtedy, jeśli będziecie razem.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Chce mnie pani zatrzymać przy synu pieniędzmi?
Halina milczała przez chwilę.
– Chcę mieć pewność, że Paweł nie zostanie sam…
Wyszliśmy z mieszkania w milczeniu. W drodze do domu Paweł powiedział:
– Może ona naprawdę się boi samotności?
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy można kupić miłość i lojalność? Czy rodzina to tylko rachunek zysków i strat?
Dziś patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Czy czasem lepiej odpuścić i pozwolić odejść temu, co nas rani? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?