Cień nad Jeziorem – Historia Marty Gajdy
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć za sobą furtkę, usłyszałam trzask drzwi i głos matki, przeszywający ciszę jak nóż: – Po co wróciłaś? Myślisz, że wszystko się samo naprawi? Stałam na podjeździe z walizką, a serce waliło mi jak młot. Wróciłam do rodzinnego domu po dziesięciu latach, bo nie miałam już dokąd pójść. Warszawa mnie wypluła – straciłam pracę, mieszkanie i faceta w ciągu jednego miesiąca. Ale to nie była tylko porażka – to była ucieczka przed czymś, czego nie chciałam nazwać.
– Mamo, nie mam gdzie się podziać. – Głos mi zadrżał, choć obiecałam sobie, że nie dam jej tej satysfakcji. – To tylko na chwilę.
– U nas nic się nie zmieniło. Tylko twoje miejsce przy stole jest puste. – Matka odwróciła się na pięcie i weszła do domu. Zostałam na ganku z walizką i poczuciem winy, które ściskało gardło.
W środku pachniało zupą ogórkową i kurzem. Ojciec siedział przy stole, czytał gazetę. Nawet nie podniósł wzroku.
– Cześć, tato – powiedziałam cicho.
– Cześć, Marta – mruknął. – Zjesz coś?
– Nie jestem głodna.
Matka postawiła przede mną talerz zupy. – Zjedz. Wyglądasz jak cień człowieka.
Zupa była słona od łez, których nie chciałam pokazać. Przez pierwsze dni w domu czułam się jak intruz. Matka chodziła spięta, ojciec milczał. Brat, Tomek, przyjechał tylko raz – z żoną i dziećmi. Usiadł na kanapie i patrzył na mnie z wyrzutem.
– Wiesz, że mama przez ciebie płakała? – rzucił bez ogródek.
– Tomek, daj spokój…
– Nie, Marta! Ty zawsze wszystko zostawiałaś i uciekałaś! A my tu zostaliśmy z jej żalem!
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież uciekłam właśnie dlatego – bo nie umiałam tu oddychać.
Wieczorami wychodziłam nad jezioro. Tam czułam się wolna. Pewnej nocy usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie – to był sąsiad, pan Marian.
– Martuśka… Ty tu jeszcze? – zapytał z troską.
– Tak… Nie mogę spać.
– Twoja mama martwi się o ciebie. Ale ona taka już jest… Twarda kobieta. Po śmierci twojej babki wszystko wzięła na siebie.
Zamilkłam. Babcia była dla mnie wszystkim – to ona nauczyła mnie kochać życie, pokazała świat poza wsią. Po jej śmierci matka zamknęła się w sobie i zamknęła mnie w klatce oczekiwań.
Następnego dnia matka weszła do mojego pokoju bez pukania.
– Znalazłam twoje stare listy do babci. Pisałaś tam rzeczy…
– Jakie rzeczy?
– Że mnie nienawidzisz. Że nigdy nie będziesz taka jak ja.
Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody.
– Miałam wtedy piętnaście lat! Byłam wściekła na cały świat!
– Ale ja to pamiętam do dziś…
Milczałyśmy długo. W końcu wyszła trzaskając drzwiami.
Kilka dni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Tomek zadzwonił wieczorem:
– Marta! Mama nie wróciła z zakupów! Szukamy jej z tatą po całej wsi!
Wybiegłam z domu jak stałam. Nad jeziorem zobaczyłam matkę siedzącą na pomoście, skuloną i zapłakaną.
– Mamo! Co ty robisz?!
Odwróciła się powoli. Jej twarz była szara od łez.
– Nie umiem już być silna…
Usiadłam obok niej i pierwszy raz od lat objęłam ją ramieniem.
– Przepraszam cię za wszystko…
Siedziałyśmy tak długo w milczeniu, aż zaczęło świtać. Wtedy powiedziała:
– Bałam się, że cię stracę na zawsze…
Wróciłyśmy do domu razem. Ojciec przytulił nas obie bez słowa. Tomek patrzył na nas ze łzami w oczach.
Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać – o wszystkim, co bolało przez lata. O tym, dlaczego uciekłam i dlaczego ona nie umiała mnie zatrzymać.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne nazwisko czy dom nad jeziorem. To ból, żal i przebaczenie splątane razem jak korzenie starych drzew.
Czasem myślę: ile jeszcze takich rozmów potrzeba, by naprawdę wybaczyć sobie i innym? Czy wy też nosicie w sercu takie niewypowiedziane słowa?