Bilet, który zmienił wszystko: Historia Adama z Pragi
Już od rana czułem, że ten dzień będzie inny. Siedziałem na ławce przy przystanku tramwajowym na Pradze, zmarznięty, z kubkiem zimnej kawy w ręku. W kieszeni miałem ostatnie 10 złotych i bilet miesięczny, który kończył się jutro. Nagle podszedł do mnie chłopiec – może dziewięcioletni, w za dużej kurtce. „Proszę pana, mama mówi, że nie mamy na bilet…” – wyszeptał, patrząc na mnie wielkimi oczami. Za nim stała kobieta z dwójką młodszych dzieci, cała trzęsąca się z zimna.
Spojrzałem na nią – była wyraźnie zmęczona, z podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami. „Przepraszam, że przeszkadzamy…” – zaczęła nieśmiało. „Ale musimy dziś koniecznie dojechać do Radomia. Uciekamy od męża. On… on nas bije.”
W tej chwili przypomniałem sobie własne dzieciństwo – ojciec alkoholik, matka płacząca nocami. Wiedziałem, jak to jest bać się wracać do domu. Bez słowa wyjąłem bilet miesięczny i podałem jej. „Weźcie. Ja jakoś sobie poradzę.” Kobieta rozpłakała się i ścisnęła moją dłoń. „Jak się pan nazywa?” – zapytała. „Adam. Adam Szymański.” „Dziękuję, panie Adamie. Jeśli kiedyś będę mogła się odwdzięczyć…” – urwała, bo najmłodsze dziecko zaczęło płakać.
Wróciłem do domu na Targówku, gdzie mieszkałem z matką i młodszą siostrą, Magdą. Matka od rana była w złym humorze – znów pokłóciła się z sąsiadką o hałas na klatce schodowej. „Adam! Znowu wracasz z pustymi rękami? Ile razy mam ci powtarzać, że rachunki same się nie zapłacą?” – krzyczała przez zamknięte drzwi kuchni.
Magda podeszła do mnie cicho: „Co się stało? Wyglądasz jakbyś widział ducha.” Opowiedziałem jej o kobiecie z przystanku. „Oddałeś ostatni bilet? Zwariowałeś? Mama cię zabije!” – syknęła.
Wieczorem matka dowiedziała się o wszystkim. „Ty naiwniaku! Myślisz, że ktoś ci kiedyś pomoże? W tym kraju każdy patrzy tylko na siebie!” – wykrzyczała i trzasnęła drzwiami do swojego pokoju.
Następnego ranka obudził mnie hałas pod oknem. Magda wbiegła do pokoju: „Adam! Chodź szybko!” Wyszedłem na klatkę schodową i zobaczyłem przed drzwiami stertę pudełek – dużych, małych, owiniętych kolorowym papierem i szarym sznurkiem. Na największym leżała koperta z moim imieniem.
Drżącymi rękami otworzyłem list:
Panie Adamie,
Nie wiem, jak panu dziękować. W tych pudełkach są rzeczy, których nie mogłam zabrać uciekając w nocy z domu. Proszę je sprzedać lub zatrzymać – to wszystko, co mi zostało po ojcu. Może panu bardziej się przydadzą niż mnie. Życzę panu i pańskiej rodzinie wszystkiego dobrego.
Podpis: Anna Nowicka
Matka patrzyła na mnie podejrzliwie: „Co to za paczki? Znowu jakieś kłopoty?” Magda już rozrywała taśmy na jednym z pudełek. W środku były stare książki, porcelana, kilka srebrnych łyżeczek i… koperta z pieniędzmi.
„Adam! Tu jest chyba ze dwa tysiące!” – krzyknęła Magda. Matka natychmiast wyrwała jej kopertę z rąk.
„To nasze szczęście! W końcu los się do nas uśmiechnął!” – wykrzyknęła matka i zaczęła przeliczać banknoty.
Ale to nie był koniec niespodzianek. W jednym z pudełek znalazłem mały sejf z karteczką: Dla Adama – tylko jeśli naprawdę będzie potrzebował.
Wieczorem zadzwonił telefon stacjonarny. Odbieram:
– Adam Szymański?
– Tak…
– Tu komisarz Zieliński z Komendy na Pradze. Czy zna pan Annę Nowicką?
– Tak… pomogłem jej wczoraj na przystanku.
– Musi pan natychmiast przyjechać na komisariat.
Serce mi stanęło. Matka zaczęła krzyczeć: „Co zrobiłeś?! Wiedziałam! Wiedziałam, że przez twoją dobroć wpakujesz nas w kłopoty!”
Na komisariacie komisarz Zieliński spojrzał mi prosto w oczy:
– Panie Adamie, Anna Nowicka została napadnięta w Radomiu. Ktoś próbował odebrać jej dzieci. Czy wie pan coś o jej rodzinie?
– Nie… tylko to, co mi powiedziała.
– Znalazła się u swojej siostry, ale jej były mąż groził jej śmiercią. Mamy powody sądzić, że ktoś obserwuje także pana.
Wróciłem do domu roztrzęsiony. Matka była blada jak ściana.
– Adam… ktoś dzwonił pod nasz domofon i pytał o ciebie.
Noc była niespokojna. Magda nie mogła zasnąć:
– Adam… boję się. Może oddajmy te rzeczy policji?
– Nie możemy zostawić Anny bez pomocy.
Następnego dnia pod domem czekał czarny samochód na obcych rejestracjach. Zadzwoniłem do komisarza Zielińskiego:
– Proszę natychmiast przyjechać! Ktoś nas śledzi!
Policja zjawiła się po godzinie – samochód już odjechał, ale sąsiadka powiedziała, że widziała dwóch mężczyzn rozmawiających o „paczce dla Szymańskiego”.
Matka była wściekła:
– Przez ciebie nie mamy już życia! Oddaj te pieniądze i rzeczy tej kobiecie!
– Mamo! Ona uciekła przed przemocą! Chcesz ją wydać?
– Chcę mieć spokój!
W nocy ktoś próbował włamać się do piwnicy. Policja patrolowała okolicę przez kilka dni. Magda płakała ze strachu.
Po tygodniu przyszło pismo od notariusza: Adam Szymański został wskazany jako spadkobierca części majątku po śp. Janie Nowickim.
Zaniemówiłem. Anna napisała mi list:
Panie Adamie,
Mój ojciec był samotnym człowiekiem i zawsze powtarzał mi: „Pomagaj ludziom”. Pan był pierwszym człowiekiem od lat, który bezinteresownie nam pomógł. Tata chciałby, żeby jego rzeczy trafiły do kogoś takiego jak pan.
Matka nie mogła tego przeżyć:
– To niesprawiedliwe! Ja całe życie harowałam i nic nie dostałam! Ty pomagasz obcym i dostajesz spadek?!
Magda próbowała ją uspokoić:
– Mamo… Adam zrobił coś dobrego.
Matka tylko płakała.
Z czasem sytuacja się uspokoiła. Sprzedałem część rzeczy z pudełek – starą porcelanę kupił antykwariusz z Nowego Światu za sporą sumę. Za te pieniądze opłaciłem matce leczenie kardiologiczne i kupiłem Magdzie komputer do nauki.
Ale relacje w domu już nigdy nie były takie same. Matka patrzyła na mnie z wyrzutem:
– Nigdy nie będziesz szczęśliwy, Adamie. Dobro wraca? Nie wierzę w to!
Magda jednak przytuliła mnie mocno:
– Jestem z ciebie dumna.
Czasem myślę o Annie i jej dzieciach – czy są bezpieczni? Czy mój gest naprawdę coś zmienił?
Czy warto pomagać innym nawet wtedy, gdy własna rodzina tego nie rozumie? Czy dobro wraca zawsze tak samo? Co wy byście zrobili na moim miejscu?