30 lat temu wychowałam pięcioro dzieci. Dziś żadne z nich nie chce pomóc starzejącym się rodzicom. Moja historia pełna żalu i pytań bez odpowiedzi.

— Mamo, nie mam czasu. Przecież wiesz, jak jest — głos Agnieszki w słuchawce był chłodny, niemal obcy. — Może poproś któregoś z chłopaków?

Odstawiłam telefon na stół, patrząc przez okno na szarą, listopadową ulicę. W powietrzu wisiała wilgoć, a ja czułam się ciężka od smutku. W kuchni cicho bulgotała zupa, ale nie miałam już siły jej mieszać. To był kolejny dzień, kiedy próbowałam skontaktować się z którymś z moich dzieci. Pięcioro. Pięcioro dzieci, które kiedyś biegały po tym domu, śmiały się, kłóciły o ostatni kawałek sernika i przytulały się do mnie przed snem.

Teraz jestem sama. Mój mąż, Andrzej, od kilku lat choruje na Alzheimera. Czasem patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i pyta: „A pani to kto?”. Serce mi wtedy pęka, ale nie mogę mu tego pokazać. Muszę być silna — dla niego i dla siebie.

Kiedyś myślałam, że starość będzie spokojna. Że dzieci będą przyjeżdżać w niedziele na rosół, wnuki będą biegać po ogrodzie, a ja będę mogła wreszcie odpocząć po latach harówki. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale dziecięcym w szpitalu w Radomiu. Zmiany po 12 godzin, potem szybkie zakupy, obiad dla całej gromady, pranie, lekcje, zebrania w szkole. Andrzej pracował w PKP, często wracał późno, zmęczony i rozdrażniony.

— Znowu nie ma obiadu na czas? — potrafił rzucić z progu.

— Przepraszam, miałam dyżur do szesnastej… — tłumaczyłam się, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni.

Dzieci były moją radością i moim sensem. Agnieszka — najstarsza, zawsze odpowiedzialna i ambitna. Potem Tomek — wieczny buntownik, który już w podstawówce miał własne zdanie na każdy temat. Kasia — delikatna, zamknięta w sobie artystka. I wreszcie bliźniacy: Paweł i Michał — dwa żywioły, które potrafiły roznieść dom w pył.

Pamiętam jedną Wigilię sprzed lat. Było nas wtedy siedmioro przy stole. Andrzej opowiadał dowcipy, dzieci śmiały się do rozpuku. Kasia grała kolędy na pianinie, a ja patrzyłam na nich wszystkich z dumą i wdzięcznością. Myślałam: „To jest szczęście”.

A potem dzieci dorosły. Agnieszka wyjechała do Warszawy na studia i już nie wróciła. Tomek ożenił się z dziewczyną z Gdańska i zamieszkał nad morzem. Kasia wybrała Kraków i życie artystyczne — rzadko dzwoni, jeszcze rzadziej przyjeżdża. Paweł i Michał zostali najbliżej, ale obaj mają własne rodziny i wiecznie brakuje im czasu.

Zaczęło się niewinnie — coraz rzadsze telefony, krótkie wizyty „przy okazji”, potem już tylko życzenia na święta przez SMS-a.

— Mamo, mam teraz trudny okres w pracy… — tłumaczył Paweł.
— Michałek ma anginę, nie dam rady przyjechać — usprawiedliwiała się Kasia.

A ja? Ja coraz częściej budziłam się w nocy z uczuciem pustki i lęku. Co będzie, jeśli coś mi się stanie? Kto pomoże Andrzejowi? Kto poda mi szklankę wody?

Ostatnio upadłam w łazience. Leżałam na zimnych kafelkach dobre pół godziny, zanim udało mi się podnieść. Zadzwoniłam do Tomka.

— Mamo, przecież masz sąsiadkę! Może ona ci pomoże?

Sąsiadka… Pani Zosia ma 78 lat i sama ledwo chodzi.

Czasem pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało wymagałam? A może to świat się zmienił i dziś każdy myśli tylko o sobie?

W zeszłym tygodniu miałam imieniny. Nikt nie przyszedł. Nawet telefon nie zadzwonił.

Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i patrzyłam na stare zdjęcia. Dzieci uśmiechnięte, rozczochrane, z brudnymi kolanami i oczami pełnymi życia. Gdzie są te dzieci? Kim są teraz dorośli ludzie, którzy nie mają czasu dla własnej matki?

Andrzej siedział w fotelu i patrzył w telewizor bez zrozumienia.

— Zrobisz mi herbaty? — zapytał nagle.

— Już robię, kochanie — odpowiedziałam automatycznie.

Czasem marzę o tym, żeby ktoś zadzwonił i zapytał: „Mamo, jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?”. Ale telefon milczy.

Wiem, że każdy ma swoje życie, swoje problemy. Ale czy to znaczy, że rodzice przestają być ważni? Czy naprawdę zasłużyliśmy na samotność?

Piszę to wszystko z nadzieją, że ktoś mnie zrozumie. Może ktoś przeżywa to samo? Może ktoś powie mi: „Nie jesteś sama”.

Czy naprawdę tak wygląda starość? Czy po latach poświęceń zostaje tylko pusty dom i ciche łzy wieczorem? Co zrobiłam źle? A może to dzieci powinny sobie zadać pytanie: co straciły?