Zapłać za ślub siostry, przecież masz pieniądze – historia o rodzinnych oczekiwaniach i rozczarowaniach

– Julia, zapłać za ślub Zosi, przecież masz pieniądze! – głos mojej matki, pani Danuty, rozbrzmiał w moim uchu tak głośno, że aż musiałam odsunąć telefon od twarzy. Byłam w pracy, w środku ważnego spotkania online, a ona dzwoniła już trzeci raz tego dnia. – Mamo, nie mogę teraz rozmawiać – syknęłam przez zaciśnięte zęby, próbując nie zwracać na siebie uwagi kolegów z biura. – To bardzo ważne! – nie ustępowała. – Musisz przyjechać po pracy. Natychmiast.

Wiedziałam już, że nie odpuści. Zawsze tak było – kiedy czegoś chciała, świat musiał się zatrzymać. Zosia była jej oczkiem w głowie. Ja – starsza, ta odpowiedzialna, ta „zawsze da sobie radę”. Ale czy ktoś kiedyś zapytał mnie, czy mam siłę być tą odpowiedzialną? Czy ktoś zapytał, czy naprawdę mam te pieniądze?

Po pracy wsiadłam do tramwaju i jechałam przez szare, listopadowe miasto. W głowie kłębiły mi się myśli: kredyt na mieszkanie, rata za samochód, podwyżka czynszu… I jeszcze ta wieczna presja: „Przecież zarabiasz więcej niż Zosia”. Tak, zarabiam więcej. Ale czy to znaczy, że muszę płacić za wszystkich?

W domu rodzinnym pachniało ciastem drożdżowym. Mama zawsze piekła je na „ważne rozmowy”. Siedziała już przy stole z Zosią i jej narzeczonym Pawłem. Oboje wyglądali na speszonych.

– No to powiedz jej sama – rzuciła mama do Zosi.

Zosia spuściła wzrok. – Julia… My z Pawłem chcemy tylko skromny ślub w urzędzie. Ale mama mówi, że to wstyd tak bez wesela… Że rodzina będzie gadać…

– I co ja mam z tym wspólnego? – zapytałam chłodno.

– No jak to co? – matka aż podniosła się z krzesła. – Ty jesteś starsza, masz dobrą pracę! Zawsze byłaś rozsądna! Pomóż siostrze! Ja mogę dołożyć dwa tysiące, ale resztę ty dasz. Przecież dla ciebie to nic!

Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. – Mamo, ja nie mam takich pieniędzy! Mam swoje zobowiązania! – powiedziałam stanowczo.

– Nie przesadzaj! – machnęła ręką. – Zawsze byłaś taka skąpa! Nawet na własną rodzinę żałujesz!

Zosia zaczęła płakać cicho. Paweł patrzył na mnie przepraszająco.

– Julia… Ja nie chcę ci robić problemów… Możemy wziąć ślub bez wesela… – szepnął.

– Nie będzie żadnego ślubu bez wesela! – przerwała mu matka. – Co ludzie powiedzą? Że nas nie stać? Że córka Danuty wyszła za mąż po cichu?

– Mamo, a może byś zapytała Zosię i Pawła, czego oni chcą? – próbowałam zachować spokój.

– Oni są młodzi i nie wiedzą! Ty powinnaś im pomóc! Ty zawsze wszystko wiedziałaś najlepiej!

Wstałam gwałtownie od stołu. – Nie będę płacić za coś, czego nikt oprócz ciebie nie chce!

Matka spojrzała na mnie z pogardą. – Wiesz co? Jesteś egoistką. Gdyby twój ojciec żył, byłby z ciebie zawiedziony.

Te słowa bolały najbardziej. Ojciec zawsze był moim sprzymierzeńcem. To on nauczył mnie liczyć pieniądze i szanować własne granice. Odszedł pięć lat temu po krótkiej chorobie i od tamtej pory mama coraz częściej próbowała mną manipulować.

Wyszłam bez słowa. Na klatce schodowej usłyszałam jeszcze płacz Zosi i krzyk matki: „Nie licz na mnie na starość!”.

Przez kolejne dni telefon dzwonił bez przerwy. Najpierw mama, potem ciotki, kuzynki… „Julia, nie bądź taka twarda!”, „To tylko raz w życiu!”, „Zosia zawsze była delikatna…”. Nikt nie pytał o moje życie.

W pracy byłam rozkojarzona. Szefowa zauważyła moje rozbicie.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Rodzinne sprawy… – wymamrotałam.
– Czasem trzeba postawić granicę – powiedziała cicho. – Inaczej nigdy się nie uwolnisz.

Wieczorem zadzwonił Paweł.
– Julia… Przepraszam za wszystko. Wiem, że mama cię naciska… My naprawdę nie chcemy wesela na pokaz…
– Paweł, ja wiem. Ale twoje „nie chcemy” nic dla niej nie znaczy…
– Może powinniśmy po prostu wyjechać i pobrać się gdzie indziej?
– Może… Ale wtedy ona nigdy wam tego nie wybaczy.

Tydzień później dostałam zaproszenie na rodzinny obiad u ciotki Maryli. Wiedziałam już, że to zasadzka.
Przy stole siedziały wszystkie kobiety z rodziny: mama, ciotki, nawet babcia.
– Julia, musisz pomóc siostrze! – zaczęły chórem.
– A kto mi pomoże? – zapytałam cicho.
Zapadła cisza.
– Ty jesteś silna – odezwała się babcia. – Ty sobie poradzisz.
– A może właśnie nie chcę już być silna? Może chcę żyć po swojemu?

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Wstyd mi za ciebie…

Wyszłam stamtąd z poczuciem winy i żalu. Przez kilka dni nie odbierałam telefonu od nikogo z rodziny.
W końcu zadzwoniła Zosia:
– Julia… Mama jest na ciebie bardzo zła… Ale ja cię rozumiem. Nie chcę tego wesela… Ale boję się jej sprzeciwić…
– Zosiu, musisz zacząć żyć swoim życiem. Inaczej ona zawsze będzie decydować za ciebie…

Kilka tygodni później dostałam wiadomość: „Zosia i Paweł pobrali się po cichu w Krakowie. Mama nie przyszła na ślub”.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam jednak, że to był ich pierwszy krok ku wolności.

Mama przez długi czas się do mnie nie odzywała. Dopiero po pół roku zadzwoniła:
– Może przyjedziesz na kawę?
Pojechałam. W kuchni było cicho i pusto.
– Wiesz… Może przesadziłam wtedy… Ale chciałam dobrze…
– Wiem mamo. Ale czasem twoje „dobrze” jest dla innych ciężarem…

Usiadłyśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Często zastanawiam się: czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych kosztem siebie? Czy lojalność wobec rodziny oznacza rezygnację z własnych potrzeb? A może czasem trzeba być egoistą, żeby w końcu być szczęśliwym?