Zakochałam się po latach samotności, ale prawda okazała się bolesna. Czy lepiej być samą niż z kimś nieodpowiednim?
– Znowu siedzisz sama? – głos mojej córki, Magdy, rozległ się w słuchawce, gdy wieczorem zadzwoniła. – Mamo, może byś gdzieś wyszła? Poznała kogoś?
Westchnęłam ciężko, patrząc na pusty talerz po kolacji. – Magda, ja już nie mam na to siły. Po co mi to? Mam spokój, nikt mnie nie rani.
Ale w środku czułam pustkę. Cisza w mieszkaniu była czasem tak głośna, że aż bolały mnie uszy. Dzieci wyprowadziły się dawno temu. Mąż odszedł do innej kobiety – młodszej, piękniejszej, jak wtedy myślałam. Przez lata próbowałam ratować coś, czego już nie było. Teraz przyzwyczaiłam się do samotnych kolacji przy kuchennym stole i do porannej kawy, którą piłam tylko dla rytuału.
Wszystko zmieniło się pewnego marcowego popołudnia. Wracałam z pracy, kiedy na przystanku autobusowym spotkałam Marka. Znałam go z widzenia – mieszkał kilka klatek dalej. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
– Pani Aniu, prawda? – zapytał. – Może pójdziemy razem? Autobus i tak dopiero za dziesięć minut.
Zgodziłam się. Rozmawialiśmy o pogodzie, o remontach w bloku, o tym, jak ciężko znaleźć dobrego hydraulika. Marek był wdowcem od kilku lat. Miał dorosłego syna w Anglii i psa – jamnika o imieniu Fafik. Zaprosił mnie na kawę do siebie.
Początkowo byłam ostrożna. Ale Marek był czuły, troskliwy, potrafił słuchać. Po raz pierwszy od lat poczułam się ważna. Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu – wspólne spacery po parku, wyjścia do kina, niedzielne obiady. Nawet Magda zauważyła zmianę:
– Mamo, promieniejesz! – powiedziała podczas jednej z wizyt.
W końcu Marek zaproponował, żebym zamieszkała u niego. Wahałam się – miałam swoje przyzwyczajenia, swoje miejsce na świecie. Ale on przekonywał:
– Aniu, razem będzie nam raźniej. Po co mamy siedzieć osobno?
Przeprowadziłam się do Marka w czerwcu. Na początku było cudownie – wspólne śniadania na balkonie, wieczorne rozmowy przy winie. Ale szybko zaczęły pojawiać się rysy na tym idealnym obrazie.
Marek miał swoje nawyki i oczekiwania. Chciał, żebym gotowała obiady według jego upodobań – schabowy w poniedziałek, rosół w niedzielę. Nie lubił, gdy wychodziłam sama na spotkania z koleżankami.
– Po co ci one? Masz mnie – mówił z uśmiechem.
Zaczęło mi to przeszkadzać. Czułam się coraz bardziej jak gość we własnym życiu. Pewnego wieczoru wróciłam później z pracy – musiałam zostać dłużej przez awarię systemu.
– Gdzie byłaś? – zapytał chłodno Marek.
– Przecież mówiłam ci rano…
– Nie lubię, jak nie odbierasz telefonu.
Zrobiło mi się przykro i nieswojo. Próbowałam tłumaczyć, ale on tylko wzruszył ramionami i poszedł do drugiego pokoju.
Z czasem takich sytuacji było coraz więcej. Marek stawał się coraz bardziej zaborczy. Chciał wiedzieć, z kim rozmawiam przez telefon, gdzie idę i kiedy wrócę. Zaczął krytykować moje ubrania:
– Po co ci ta nowa sukienka? Dla kogo się stroisz?
Czułam się jak w klatce. Przypomniały mi się czasy z moim byłym mężem – też próbował mnie kontrolować, choć wtedy byłam młodsza i bardziej uległa.
Pewnego dnia odwiedziła mnie Magda. Zobaczyła moje łzy.
– Mamo… co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Przytuliła mnie mocno.
– Nie pozwól sobie na to drugi raz. Jesteś silna i zasługujesz na szczęście.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę tego chcę? Czy nie lepiej być samą niż z kimś, kto odbiera mi wolność?
Rano podjęłam decyzję. Spakowałam rzeczy i wróciłam do swojego mieszkania. Marek próbował mnie zatrzymać:
– Aniu! Przesadzasz! Przecież cię kocham!
Ale ja już wiedziałam swoje.
Minęło kilka miesięcy. Znów piję kawę sama przy kuchennym stole. Ale tym razem nie czuję pustki – czuję spokój i dumę z siebie. Spotykam się z koleżankami, chodzę na spacery, czytam książki do późna w nocy.
Czasem myślę o Marku i o tym wszystkim, co przeszłam przez ostatnie lata. Czy naprawdę lepiej być samą niż z kimś nieodpowiednim? Czy samotność jest gorsza od bycia w złym związku? Może szczęście zaczyna się wtedy, gdy przestajemy szukać go na siłę?