Za zamkniętymi drzwiami: Prawda o naszym małżeństwie, której nie chciałem usłyszeć

— Nie mogę już tak dłużej, Marysia. — Głos mojej żony był cichy, ale drżał od emocji. Stałem w kuchni, trzymając kubek z herbatą, kiedy przez uchylone drzwi usłyszałem jej rozmowę z siostrą, Kasią. — On jest taki… zamknięty. Od śmierci taty nie potrafię się do niego przebić.

Zamarłem. Przez chwilę miałem ochotę wejść do salonu i powiedzieć: „Jestem tu, słyszę cię”, ale coś mnie powstrzymało. Może ciekawość, może strach przed tym, co jeszcze mogę usłyszeć.

— Maryś, przecież Samuel zawsze był taki — odpowiedziała Kasia. — Ale przecież go kochasz?

— Kocham… chyba tak. Ale czasem mam wrażenie, że jestem tu tylko po to, żeby nie był sam. — W jej głosie zabrzmiała nuta goryczy.

Oparłem się o ścianę. Zimno przenikało mnie do szpiku kości, choć kaloryfery grzały na pełen regulator. Przez ostatnie trzy miesiące czułem się jak cień samego siebie. Odkąd tata odszedł, wszystko straciło sens. Byłem jego oczkiem w głowie, późnym dzieckiem, na które czekali latami. Mama zawsze powtarzała: „Samuelku, jesteś naszym cudem”.

Ale teraz nie czułem się jak cud. Raczej jak ciężar.

— On nawet nie płacze — ciągnęła Marysia. — Nie rozmawia ze mną o tym, co czuje. Zamknął się w sobie i tylko patrzy przez okno albo siedzi w pracy do późna.

— Może potrzebuje czasu? — Kasia próbowała ją pocieszyć.

— A ja? Ja też straciłam teścia. Też mi ciężko. Ale on nie widzi nic poza sobą.

Wtedy zrozumiałem: nie tylko ja cierpię. Moja żona też jest samotna w tym małżeństwie.

Wróciłem do salonu, udając, że nic nie słyszałem. Marysia spojrzała na mnie szybko i odwróciła wzrok. Kasia pożegnała się i wyszła w pośpiechu, zostawiając nas samych w dusznej ciszy.

— Chcesz herbaty? — zapytała Marysia bez przekonania.

— Nie, dziękuję — odpowiedziałem i usiadłem na kanapie.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. W końcu zebrałem się na odwagę:

— Marysiu… czy ty jesteś szczęśliwa?

Spojrzała na mnie zaskoczona. Jej oczy były zaczerwienione.

— Nie wiem — wyszeptała. — Chyba już nie pamiętam, jak to jest być szczęśliwą.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez lata myślałem, że jestem dobrym mężem. Pracowałem ciężko, nie piłem, nie zdradzałem. Ale czy to wystarczyło?

Następne dni były pełne napięcia. Unikaliśmy się wzrokiem, rozmawialiśmy tylko o sprawach codziennych: rachunki, zakupy, dzieci (a raczej ich brak — temat tabu od lat). W pracy byłem jak automat; szefowa pytała, czy wszystko w porządku, a ja tylko kiwałem głową.

Pewnego wieczoru zadzwoniła mama:

— Samuelku, przyjedź na obiad w niedzielę. Tato by tego chciał.

Nie miałem siły odmówić. W niedzielę pojechaliśmy razem z Marysią do rodzinnego domu w Piasecznie. Mama była blada i zmęczona; odkąd tata odszedł, postarzała się o dziesięć lat.

Przy stole panowała napięta atmosfera. Mama próbowała rozmawiać o wszystkim i o niczym: pogoda, polityka, sąsiedzi. W końcu zapytała:

— A wy? Jak się trzymacie?

Marysia spojrzała na mnie wymownie.

— Jakoś… — odpowiedziałem wymijająco.

Po obiedzie mama poprosiła mnie na bok.

— Synku… nie możesz tak dłużej żyć w zawieszeniu. Twój tata by tego nie chciał. Musisz walczyć o siebie i o Marysię.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wieczorem zebrałem się na rozmowę:

— Marysiu… wiem, że cię zawiodłem. Ale nie chcę cię stracić.

Spojrzała na mnie z łzami w oczach:

— Samuel… ja też nie chcę cię stracić. Ale musimy coś zmienić.

Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. To było trudne — mówić o swoich uczuciach przy obcej osobie. Dowiedziałem się rzeczy o sobie i o Marysi, których nigdy bym się nie spodziewał. Że ona czuje się niewidzialna, że boi się mówić o swoich potrzebach, bo zawsze stawiałem swoje emocje na pierwszym miejscu.

Pewnego dnia podczas sesji terapeuta zapytał:

— Samuelu, czego najbardziej się boisz?

Odpowiedziałem bez namysłu:

— Że zostanę sam. Że nikt mnie nie zrozumie.

Marysia ścisnęła moją dłoń.

Minęły tygodnie. Powoli zaczynaliśmy rozmawiać ze sobą szczerze — czasem bolało bardziej niż milczenie. Były łzy, krzyki i chwile zwątpienia. Ale były też momenty bliskości, których nie pamiętałem od lat.

W końcu nadszedł Nowy Rok. Siedzieliśmy razem przy stole, patrząc na fajerwerki za oknem.

— Myślisz, że damy radę? — zapytała Marysia cicho.

Uśmiechnąłem się smutno:

— Nie wiem… Ale chcę spróbować.

Czasami zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryje nasze małżeństwo? Czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? A może najważniejsze to nauczyć się słuchać — nawet tych słów, których nigdy nie wypowiedziano?