Sylwestrowy Dylemat: Między Miłością a Własnymi Pragnieniami

— Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie możesz po prostu się zgodzić, Aniu! — głos Michała odbijał się echem od ścian naszej kuchni, gdzie właśnie kończyłam kroić pomarańcze do grzańca. Było 30 grudnia, a atmosfera w naszym mieszkaniu była gęsta jak śmietana w serniku mojej mamy.

— Bo nie chcę kolejnej imprezy, na której będę musiała udawać, że wszystko jest w porządku — odpowiedziałam cicho, choć w środku aż kipiałam. — Chciałam spędzić ten wieczór tylko z tobą. Potrzebuję tego.

Michał westchnął ciężko i odwrócił się do okna. Za szybą szarzało, śnieg topniał na parapecie. — Ale przecież to Sylwester! Wszyscy nasi znajomi już się cieszą, dzwonili do mnie dzisiaj rano. Obiecałem im, że będzie super.

Patrzyłam na niego i czułam, jak narasta we mnie żal. Od miesięcy czułam się coraz bardziej samotna w naszym małżeństwie. Michał był duszą towarzystwa, zawsze otoczony ludźmi, a ja… ja coraz częściej marzyłam o ciszy, o rozmowie przy świecach, o tym, żebyśmy choć raz byli tylko dla siebie.

— A ja? — zapytałam nagle. — Czy ja się jeszcze liczę?

Michał spojrzał na mnie zaskoczony. — Przecież robimy to razem! To nasz dom, nasza impreza!

— Ale ja nie chcę tej imprezy — wyszeptałam, czując łzy pod powiekami.

Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Michał podszedł do mnie i dotknął mojej dłoni.

— Aniu… przecież wiesz, że cię kocham. Po prostu… potrzebuję ludzi wokół siebie. Inaczej czuję się pusty.

Zacisnęłam usta. Ile razy już to słyszałam? Ile razy rezygnowałam z siebie dla jego szczęścia?

Następnego dnia, w sylwestrowe popołudnie, mieszkanie zaczęło się zmieniać w pole bitwy. Michał rozwieszał balony i serpentyny, ja układałam przekąski na stole, starając się nie patrzeć na zegar. Goście mieli przyjść o dziewiętnastej. Każdy talerz, każda szklanka była jak kolejny gwóźdź do trumny moich marzeń o spokojnym wieczorze.

O osiemnastej zadzwoniła mama.

— Aniu, wszystko w porządku? — zapytała cicho.

— Tak, mamo… — skłamałam.

— Słyszę po głosie, że coś jest nie tak. Michał znowu wymyślił imprezę?

Milczałam przez chwilę.

— Może powinnaś powiedzieć mu, jak bardzo ci na tym zależy? — zaproponowała mama. — Czasem trzeba postawić granicę.

Westchnęłam ciężko. — Boję się, że go stracę.

— A siebie już nie boisz się stracić?

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakiekolwiek inne tego dnia.

Goście zaczęli schodzić się punktualnie. Byli nasi sąsiedzi z góry — Basia i Tomek z dwójką dzieci, przyjaciele Michała z pracy, jego siostra Magda z narzeczonym. Śmiechy, głośna muzyka, zapach alkoholu i jedzenia mieszały się w duszącą mieszankę. Próbowałam się uśmiechać, rozmawiać o niczym, ale czułam się jak aktorka w kiepskim spektaklu.

W pewnym momencie znalazłam się na balkonie sama z Magdą.

— Anka… co jest? — zapytała nagle. — Wiem, że nie lubisz takich spędów.

Spojrzałam na nią bezradnie.

— Czuję się niewidzialna — przyznałam szeptem. — Jakby moje potrzeby były mniej ważne niż wszystkich innych.

Magda przytuliła mnie mocno.

— Michał cię kocha, ale czasem nie widzi dalej niż czubek własnego nosa. Musisz mu powiedzieć prawdę.

Wróciłam do salonu tuż przed północą. Michał stał na środku pokoju z kieliszkiem szampana, otoczony ludźmi. Wyglądał na szczęśliwego jak dziecko pod choinką.

— Aniu! Chodź do nas! Zaraz północ!

Podeszłam do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.

— Michał… musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Wszyscy ucichli na chwilę, ale zaraz wrócili do swoich rozmów. Michał wyprowadził mnie do kuchni.

— Co się dzieje?

— Nie chcę tak żyć — powiedziałam drżącym głosem. — Nie chcę ciągle rezygnować z siebie dla ciebie i twoich znajomych. Potrzebuję cię… ale potrzebuję też siebie.

Michał patrzył na mnie długo w milczeniu. W końcu spuścił głowę.

— Przepraszam… Myślałem, że robimy to razem. Że to cię uszczęśliwi.

— Nie zawsze musimy chcieć tego samego — odpowiedziałam cicho. — Ale musimy umieć o tym rozmawiać.

Wróciliśmy do salonu tuż przed wybiciem północy. Michał objął mnie mocno i wyszeptał:

— Obiecuję ci… w przyszłym roku będzie inaczej. Znajdziemy kompromis.

Gdy wybiła północ i wszyscy krzyczeli „Szczęśliwego Nowego Roku!”, poczułam łzy na policzkach – tym razem nie ze smutku, ale z ulgi i nadziei.

Czy naprawdę można nauczyć się być razem bez utraty siebie? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z własnych marzeń? Może właśnie od takich rozmów zaczyna się prawdziwa bliskość…