Przeniosłam tatę do domu opieki — rodzina uważa, że go porzuciłam. Czy naprawdę zrobiłam coś złego?
— Naprawdę to zrobiłaś? — głos mojej siostry, Magdy, przeszył mnie jak nóż. Stałyśmy w kuchni u mamy, a zapach kawy mieszał się z ciężarem niewypowiedzianych pretensji. — Po prostu oddałaś tatę obcym ludziom?
Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy. W głowie miałam obraz taty, jak jeszcze kilka miesięcy temu próbował samodzielnie zrobić sobie herbatę, a potem zapomniał, gdzie jest czajnik. Jak dzwonił do mnie o drugiej w nocy, bo był przekonany, że ktoś chodzi po mieszkaniu. Jak płakał, gdy nie mógł sobie przypomnieć mojego imienia.
— Magda, ja… — zaczęłam cicho. — Przecież widziałaś, co się z nim działo. Potrzebował pomocy, której nie mogłam mu dać sama.
— Ale nie musiałaś go od razu zamykać w domu starców! — krzyknęła. — To twój ojciec! Nasz ojciec!
Mama siedziała przy stole i milczała. Jej twarz była szara, zmęczona. Od śmierci babci nie była już tą samą osobą. Wiem, że czuła się winna, że nie może pomóc tacie tak jak kiedyś pomagała swojej mamie. Ale jej serce było słabe, a ręce drżały nawet przy nalewaniu herbaty.
Wiedziałam, że decyzja o przeniesieniu taty do domu opieki będzie trudna. Ale nie spodziewałam się takiej burzy. Rodzina zaczęła dzwonić — ciotka Basia z Gdańska, kuzyn Tomek z Wrocławia. Każdy miał swoje zdanie, każdy wiedział lepiej.
— Gdybyś tylko chciała, mogłabyś zatrudnić opiekunkę! — mówiła ciotka przez telefon. — Albo zabrać go do siebie! Przecież masz duże mieszkanie!
Ale nikt nie widział tych nocy, kiedy tata budził się z krzykiem, przekonany, że jest wojna. Nikt nie widział, jak próbowałam go uspokoić, jak płakałam w łazience z bezsilności. Nikt nie widział moich dłoni pokrytych zadrapaniami po tym, jak próbował mnie odepchnąć w ataku paniki.
Kiedy pierwszy raz odwiedziłam dom opieki na ul. Słonecznej, czułam się jak zdrajczyni. Pachniało tam czystością i lekami. Pani Zosia, pielęgniarka, uśmiechnęła się do mnie ciepło.
— Proszę się nie martwić — powiedziała. — Mamy doświadczenie z osobami z demencją. Pański tata będzie tu bezpieczny.
Bezpieczny. To słowo powtarzałam sobie jak mantrę przez kolejne dni. Bezpieczny.
Pierwsze dni były najgorsze. Tata nie rozumiał, dlaczego nie wraca do domu. Patrzył na mnie z wyrzutem.
— Gabrysiu, zabierz mnie stąd…
Za każdym razem łamało mi się serce. Ale wiedziałam, że w domu nie jestem w stanie zapewnić mu takiej opieki jak tutaj. Że tu jest lekarz na miejscu, rehabilitantka, ktoś kto poda mu leki na czas.
Rodzina jednak widziała tylko jedno: porzucenie. Oskarżenia padały coraz częściej.
— Ty zawsze byłaś egoistką — powiedziała Magda podczas jednej z kłótni. — Zawsze myślałaś tylko o sobie!
Chciałam krzyczeć, że to nieprawda. Że przez ostatnie dwa lata podporządkowałam całe życie tacie. Że zrezygnowałam z wyjazdu do Hiszpanii na wymarzone szkolenie. Że rozpadł mi się związek przez to wszystko.
Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Czasem odwiedzałam tatę sama. Siadałam przy jego łóżku i opowiadałam mu o świecie za oknem: o tym, że kwitną już magnolie na Plantach, że Magda kupiła nowego psa dla dzieciaków.
— Gabrysiu… — mówił czasem cicho. — Ty jesteś moją dobrą córką.
Wtedy płakałam najciszej jak umiałam.
Z biegiem miesięcy tata zaczął się uspokajać. Pani Zosia mówiła, że coraz rzadziej ma ataki lęku. Zaczął nawet uczestniczyć w zajęciach plastycznych i śpiewał piosenki z innymi pensjonariuszami.
Ale rodzina nie odpuszczała.
— On gaśnie przez ciebie! — usłyszałam od kuzyna Tomka podczas świąt wielkanocnych. — Gdyby był w domu, miałby rodzinę przy sobie!
A ja? Ja byłam cieniem samej siebie. Praca szła mi coraz gorzej, znajomi przestali dzwonić. Czułam się winna wszystkiemu: temu, że tata choruje; temu, że nie potrafię go uratować; temu, że rodzina mnie nienawidzi.
Pewnego dnia usiadłam z mamą przy stole i zapytałam:
— Mamo… czy ja naprawdę zrobiłam źle?
Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
— Gabrysiu… czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Ja bym nie dała rady tak jak ty…
Te słowa były jak plaster na ranę, ale rana wciąż krwawiła.
Czasem zastanawiam się: czy można być dobrą córką i jednocześnie zadbać o siebie? Czy każda decyzja o opiece nad bliskim musi być okupiona poczuciem winy i niezrozumieniem? Czy Wy też kiedyś musieliście wybierać między dobrem rodziny a własnym sumieniem?