„Po prostu podzielmy rachunek” – czyli jak randka z Tindera zmieniła moje spojrzenie na ludzi i siebie

– To co, podzielmy rachunek? – zapytał Michał, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem, który miał być chyba czarujący, ale w tej chwili wydał mi się raczej wymuszony. Siedzieliśmy w zatłoczonej kawiarni na Nowym Świecie, a ja czułam, jak w mojej głowie zaczyna się kotłować burza myśli. Przez chwilę nie odpowiedziałam, próbując zrozumieć, czy to żart, czy może test.

Jeszcze godzinę temu wydawało mi się, że to będzie udana randka. Michała poznałam na Tinderze – miał zdjęcie z psem, kilka zabawnych opisów i wydawał się normalny. Po kilku tygodniach pisania zgodziłam się na spotkanie. Włożyłam swoją ulubioną sukienkę, zrobiłam delikatny makijaż i przez całą drogę do centrum Warszawy powtarzałam sobie: „Tym razem będzie inaczej. Tym razem może się uda.”

Na początku rozmowa szła gładko. Michał opowiadał o swojej pracy w agencji reklamowej, o tym, jak trudno dziś znaleźć kogoś „normalnego”, jak wszyscy są tacy powierzchowni. Słuchałam go z zainteresowaniem, choć już wtedy coś mi nie pasowało – mówił dużo o sobie, ale niewiele pytał o mnie. Zbywał moje odpowiedzi półuśmiechem, jakby nie były wystarczająco ciekawe.

Zamówiliśmy kawę i ciasto. Michał wybrał najdroższy deser z karty – sernik pistacjowy z malinami. Ja wzięłam zwykłą latte i szarlotkę. Przez chwilę żartowaliśmy z kelnerką, która pomyliła zamówienia. Wydawało mi się, że atmosfera się rozluźnia.

Wtedy zadzwonił jego telefon. Michał spojrzał na ekran i westchnął ciężko.
– Przepraszam, muszę odebrać. To szef.
Wyszedł na zewnątrz. Zostałam sama przy stoliku, patrząc na jego niedopity kubek kawy i rozgrzebaną porcję sernika. W tej chwili poczułam się dziwnie samotna – jakby cała ta scena była tylko moją projekcją, a on zaraz zniknie bez śladu.

Po kilku minutach wrócił, wyraźnie podenerwowany.
– Przepraszam, muszę zaraz lecieć do biura. Awaria kampanii. – Zaczął zbierać swoje rzeczy.
– Ale… jeszcze nie skończyliśmy…
– Wiem, wiem, bardzo mi przykro. Może spotkamy się jeszcze raz? – rzucił szybko i wtedy właśnie padło to zdanie: „To co, podzielmy rachunek?”

Zamurowało mnie. Nie chodziło nawet o te kilkanaście złotych – chodziło o gest. O to, że zaprosił mnie na spotkanie, zamówił najdroższy deser i teraz zostawia mnie z połową rachunku oraz poczuciem bycia naiwną idiotką.

– Jasne – odpowiedziałam chłodno i zaczęłam szukać portfela.
Michał rzucił mi szybkie „Dzięki!” i już po chwili zniknął za drzwiami kawiarni.

Siedziałam jeszcze przez chwilę przy stoliku, próbując ogarnąć myśli. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy to ja przesadzam? Może rzeczywiście powinnam była od początku jasno ustalić zasady? Ale przecież to on nalegał na spotkanie…

Wróciłam do domu pieszo przez pół miasta. Po drodze zadzwoniła do mnie mama.
– I jak randka? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Było… dziwnie – odpowiedziałam wymijająco.
– Dziwnie? Co się stało?
– Mamo, czy to normalne, że facet zaprasza cię na kawę i potem każe płacić za siebie?
– Kochanie… czasy się zmieniły. Ale jeśli czujesz się źle po tym spotkaniu, to znaczy, że coś było nie tak.

Zamknęłam się w swoim pokoju i długo patrzyłam w sufit. Przypomniały mi się wszystkie wcześniejsze randki – te niezręczne milczenia, te nieodebrane wiadomości po spotkaniu, te obietnice bez pokrycia. Zaczęłam się zastanawiać: czy to ze mną jest coś nie tak? Czy może po prostu świat stał się miejscem pełnym ludzi szukających tylko wygody i szybkich wrażeń?

Następnego dnia napisałam do przyjaciółki:
– Ola, czy ja jestem staroświecka? Czy naprawdę oczekuję za dużo?
Odpisała szybko:
– Nie jesteś staroświecka. Po prostu chcesz być traktowana z szacunkiem.

Przez kolejne dni Michał nie odezwał się ani słowem. W końcu sama napisałam krótką wiadomość:
– Dzięki za spotkanie. Myślę, że jednak nie jesteśmy na tej samej fali.
Odpisał lakonicznie:
– Spoko. Powodzenia.

To było jak zimny prysznic. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę – bo nie muszę już udawać przed sobą, że coś z tego będzie; smutek – bo znów zostałam sama ze swoimi oczekiwaniami i rozczarowaniem.

Kilka dni później spotkałam się z Olą na spacerze po Łazienkach.
– Wiesz co? – zaczęła – Może po prostu musimy nauczyć się szybciej rozpoznawać czerwone flagi.
– Może… Ale czasem mam wrażenie, że te flagi są tak subtelne, że widzimy je dopiero wtedy, gdy już jest za późno.

Patrzyłyśmy na ludzi przechodzących obok: pary trzymające się za ręce, samotnych spacerowiczów zapatrzonych w telefony. Każdy z nich miał swoją historię – może równie pełną rozczarowań jak moja.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o oczekiwaniach, o granicach, o tym, jak łatwo dziś zranić drugiego człowieka przez zwykłą obojętność czy brak kultury.

Czy naprawdę tak trudno dziś o szczerość i szacunek? Czy może po prostu za bardzo wierzymy w bajki o idealnych randkach? A może to ja powinnam nauczyć się szybciej odpuszczać ludziom, którzy nie potrafią być obecni nawet przez godzinę przy jednym stole?