Opiekowałam się ciężko chorą teściową. Dziś już nie mam żalu, ale ta historia zmieniła wszystko w mojej rodzinie
— Nie będę jej myć! — krzyknęłam do męża, trzaskając drzwiami łazienki. — To nie jest moja matka!
Marek stał w przedpokoju, z rękami bezradnie opuszczonymi wzdłuż ciała. W jego oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze — może rozczarowanie? — Proszę cię, Aniu. Ja muszę jechać do pracy. Mama nie da rady sama… — powiedział cicho.
Zofia leżała w swoim pokoju, przykryta grubym kocem. Jej twarz była blada, a oczy — kiedyś tak ostre i przenikliwe — teraz patrzyły na mnie z niemym wyrzutem. Czułam, jak narasta we mnie bunt. Przez całe lata Zofia była dla mnie wyzwaniem: krytykowała moje gotowanie, sposób wychowania dzieci, nawet to, jak ścielę łóżko. „Za moich czasów…” — zaczynała każde zdanie, a ja miałam ochotę uciec z domu.
A teraz? Teraz byłam jej jedyną opiekunką.
Choroba przyszła nagle. Zaczęło się od zwykłego przeziębienia, potem przyszły duszności, szpital, diagnoza: niewydolność serca. Lekarze powiedzieli jasno — Zofia nie wróci już do pełnej sprawności. Marek był jedynakiem, a ja… Ja byłam tą synową, która zawsze była „nie dość dobra”.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Zofia nie chciała jeść, nie chciała rozmawiać. Kiedy próbowałam ją umyć, odwracała głowę i szeptała: — Nie dotykaj mnie. Sama sobie poradzę.
Wieczorami płakałam w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Marek wracał późno z pracy i patrzył na mnie z wdzięcznością, której nie chciałam przyjmować. Czułam się jak służąca we własnym domu.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Zofii przez telefon z jej siostrą:
— Anka się stara, ale… Wiesz, to nie to samo co własna córka. Gdyby Basia żyła… — głos jej się załamał.
Basia. Starsza siostra Marka, która zginęła w wypadku samochodowym dwadzieścia lat temu. Nigdy o niej nie rozmawialiśmy.
Zaczęłam zauważać drobiazgi: zdjęcia Basi na komodzie, stare listy w szufladzie. Zrozumiałam wtedy, że Zofia nigdy nie pogodziła się ze stratą córki. Może dlatego byłam dla niej taka obca?
Któregoś popołudnia Zofia poprosiła mnie o herbatę. Kiedy podałam jej kubek, spojrzała na mnie długo:
— Wiesz, Aniu… Ja nigdy nie chciałam być ciężarem.
— Nikt tego nie chce — odpowiedziałam cicho.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem zaczęła mówić o Basi: o tym, jak śpiewała w chórze, jak marzyła o studiach w Krakowie. Słuchałam jej opowieści i po raz pierwszy poczułam współczucie zamiast żalu.
Z czasem nasze relacje zaczęły się zmieniać. Zofia coraz częściej prosiła mnie o pomoc bez wstydu czy gniewu. Ja przestałam liczyć każdą minutę spędzoną przy jej łóżku. Zaczęłyśmy nawet razem oglądać seriale i rozwiązywać krzyżówki.
Ale rodzina… Rodzina nie rozumiała tej zmiany.
Moja mama mówiła: — Po co się tak poświęcasz? Przecież ona nigdy cię nie doceni.
Siostra Marka dzwoniła raz na miesiąc z Niemiec i pytała: — Jak mama? Dajesz radę? Jakby to był tylko mój obowiązek.
Dzieci zaczęły mieć pretensje: — Mamo, czemu już nie chodzisz z nami na rower? Czemu ciągle siedzisz u babci?
Czułam się rozdarta między wszystkimi: mężem, dziećmi, własną rodziną i Zofią. Każdy czegoś ode mnie chciał.
Pewnego wieczoru Marek wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Zastał mnie przy łóżku Zofii — trzymałam ją za rękę, a ona płakała cicho.
— Co się stało? — zapytał zaniepokojony.
Zofia spojrzała na niego i powiedziała: — Przepraszam cię, synku. Przepraszam za wszystko.
Marek uklęknął przy łóżku matki i objął ją delikatnie. Płakaliśmy wszyscy troje.
Kilka tygodni później Zofia odeszła spokojnie we śnie.
Po pogrzebie dom był cichy jak nigdy wcześniej. Marek zamknął się w sobie, dzieci chodziły na palcach. Ja sprzątałam pokój Zofii i znalazłam list zaadresowany do mnie:
„Aniu,
Nie umiałam ci tego powiedzieć wprost. Dziękuję ci za wszystko. Za opiekę, cierpliwość i serce. Wiem, że nie byłam łatwa. Ale dzięki tobie poczułam się znów czyjąś matką.
Zofia”
Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam być lepszą synową? A może to właśnie ta trudna droga nauczyła mnie najwięcej o sobie i innych?
Czasem patrzę na zdjęcie Zofii i myślę: czy naprawdę potrafimy wybaczyć tym, którzy nas najbardziej zranili? Czy potrafimy pokochać mimo wszystko?