Nie sądziłam, że postawi mi taki warunek: Ślub z rozwodnikiem i cena miłości

— Albo bierzesz ślub ze mną teraz, albo to koniec — powiedział Paweł, patrząc mi prosto w oczy. W jego głosie nie było cienia żartu. Stałam w kuchni mojej kawalerki na Pradze, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerza resztki wczorajszej kolacji. Nagle poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

Paweł był moją największą niespodzianką. Poznaliśmy się na parapetówce u wspólnej znajomej. On — wysoki, z lekko siwiejącymi włosami, o spojrzeniu, które mówiło: „Wiem, czego chcę”. Ja — świeżo po trzydziestce, z sercem po kilku nieudanych związkach i głową pełną marzeń o prawdziwej miłości. Od początku wiedziałam, że jest po rozwodzie i ma córkę, Zosię. Wydawało mi się, że jestem gotowa na wszystko.

— Nie rozumiesz, Anka? — Paweł podniósł głos. — Nie mogę wiecznie żyć w zawieszeniu. Moja matka już mnie wypytuje, co dalej. Zosia też pyta, czy będziesz jej nową mamą.

Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi twarz mojej mamy, która od początku była przeciwna temu związkowi.

— Aniu, on ma dziecko! — powtarzała za każdym razem. — Po co ci taki bagaż? Znajdź sobie kogoś wolnego.

Ale ja nie chciałam nikogo innego. Paweł był czuły, opiekuńczy, potrafił rozbawić mnie do łez. Tylko ta jego przeszłość…

Początki były piękne. Chodziliśmy na spacery po Saskiej Kępie, piliśmy kawę w małych kawiarenkach i śmialiśmy się z głupot. Kiedy pierwszy raz poznałam Zosię, miałam wrażenie, że to dziecko patrzy na mnie jak na intruza. Siedziała przy stole z założonymi rękami i milczała przez całą kolację.

— Zosia potrzebuje czasu — tłumaczył Paweł. — Jej mama zostawiła nas nagle. To dla niej trudne.

Starałam się być cierpliwa. Kupowałam Zosi drobne prezenty, zabierałam ją do kina, próbowałam rozmawiać o jej ulubionych książkach. Ale ona zawsze trzymała dystans.

Z czasem zaczęły się pojawiać pierwsze rysy na naszym związku. Paweł coraz częściej wspominał o ślubie. Ja zwlekałam — nie dlatego, że go nie kochałam, ale bałam się tej odpowiedzialności. Bałam się wejść w rolę macochy i zmierzyć z oczekiwaniami jego rodziny.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama Pawła.

— Pani Aniu, czy pani naprawdę myśli o poważnym związku z moim synem? On już raz się sparzył…

Czułam się przesłuchiwana jak na komisariacie. Po tej rozmowie płakałam całą noc.

W pracy też nie było łatwo. Moja koleżanka Magda rzuciła kiedyś mimochodem:

— Ty to masz odwagę… Ja bym się nie pchała w taki układ.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem taka odważna? Czy może po prostu naiwna?

Kiedy Paweł postawił mi ultimatum, poczułam się jak zwierzę zapędzone w kozi róg.

— Paweł… ja potrzebuję czasu — wyszeptałam.

— Ile jeszcze? Rok? Dwa? — przerwał mi ostro. — Ja już nie mam czasu! Zosia dorasta bez matki. Moja matka patrzy na mnie jak na nieudacznika. Chcę normalnej rodziny!

Wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami. Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać.

Przez kolejne dni nie odbierał moich telefonów. W pracy byłam jak zombie. Mama dzwoniła codziennie:

— Aniu, wróć do domu na weekend. Odpoczniesz od tego wszystkiego.

Pojechałam do rodzinnego domu pod Warszawą. Tata przywitał mnie milczeniem, mama podała rosół i spojrzała na mnie z troską.

— Córciu… Nie musisz nikomu nic udowadniać. Jeśli czujesz, że to nie to…

Ale ja czułam tylko pustkę i żal.

Po tygodniu Paweł przyszedł pod moje drzwi z bukietem tulipanów.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Nie powinienem był cię zmuszać.

Usiedliśmy razem na kanapie. Paweł opowiedział mi o swoim strachu przed samotnością, o tym jak bardzo boi się zawieść Zosię i matkę.

— Wiem, że to trudne — powiedział łamiącym się głosem. — Ale ja naprawdę cię kocham.

Patrzyłam na niego i czułam… zmęczenie. Miłość była, ale gdzieś po drodze zgubiła się radość.

Kilka dni później spotkałam się z Zosią w parku.

— Czy pani zostanie moją nową mamą? — zapytała nagle.

Zabrakło mi słów. Uklękłam przy niej i powiedziałam:

— Zosiu… Mogę być twoją przyjaciółką. Ale mamą już masz.

Wróciłam do domu i długo patrzyłam w lustro. Czy jestem gotowa na taką odpowiedzialność? Czy potrafię pokochać nie tylko Pawła, ale i jego córkę?

Odpowiedź przyszła sama kilka tygodni później. Paweł znów zaczął naciskać na ślub. Tym razem powiedziałam „nie”.

Rozstaliśmy się w ciszy. Bolało jak cholera, ale poczułam ulgę.

Dziś mijam Pawła czasem na ulicy. Zosia urosła, wygląda na szczęśliwą. Ja też uczę się być szczęśliwa sama ze sobą.

Czy naprawdę trzeba poświęcać siebie dla miłości? A może czasem trzeba odejść, żeby ocalić siebie?