Nie kupiliśmy tego domu dla nich: Moja rodzina mieszka z nami jakby nic się nie stało

— Znowu nie ma miejsca na moje rzeczy w łazience! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami od szafki. Stałam tam chwilę, próbując złapać oddech, bo czułam, jak narasta we mnie frustracja. Słyszałam zza drzwi głos mojej teściowej: — Kochana, przecież to tylko szampon, nie przesadzaj.

Sześć lat temu, kiedy wprowadzałam się z Jankiem do naszego nowego domu na przedmieściach Krakowa, byłam pewna, że to będzie początek naszej bajki. Dom był duży, piętrowy, z ogrodem, który miał być miejscem zabaw dla naszych przyszłych dzieci. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten dom stanie się areną codziennych bitew o prywatność i szacunek.

Początkowo byliśmy tylko we dwoje. Potem pojawił się Staś, a dwa lata później Hania. Było ciężko, ale czułam się szczęśliwa. Janek pracował dużo, ale wieczorami zawsze był dla nas. Mieliśmy swoje rytuały: wspólne śniadania w kuchni z widokiem na ogród, niedzielne spacery po lesie. Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru.

— Aniu, musimy porozmawiać — powiedział Janek, siadając naprzeciwko mnie przy stole. — Mama i tata mają problem z mieszkaniem. Właściciel ich wynajmowanego mieszkania wypowiedział im umowę. Nie mają gdzie się podziać…

Poczułam ukłucie niepokoju. — Ale na jak długo? — zapytałam cicho.

— Tylko na chwilę, dopóki nie znajdą czegoś nowego — zapewnił mnie Janek.

Zgodziłam się. Przecież to rodzina. Nie mogłam przewidzieć, że ta „chwila” zamieni się w lata.

Teściowie wprowadzili się z całym dobytkiem. Zajęli pokój gościnny na dole i część garażu. Na początku starałam się być wyrozumiała. Gotowałam obiady dla wszystkich, sprzątałam więcej niż zwykle. Ale szybko zaczęły się drobne spięcia.

— Aniu, dzieci powinny chodzić spać wcześniej — mówiła teściowa, gasząc światło w salonie o dziewiętnastej.

— Ale one jeszcze bawią się z Jankiem! — protestowałam.

— Dzieci potrzebują dyscypliny — odpowiadała stanowczo.

Janek próbował łagodzić sytuację: — Mamo, daj spokój, to nasz dom.

Ale ona tylko wzdychała i patrzyła na mnie z wyrzutem.

Po kilku miesiącach dołączyła do nas siostra Janka, Magda. Rozstała się z chłopakiem i „na chwilę” potrzebowała schronienia. Zajęła pokój Hani, a Hania przeniosła się do nas do sypialni.

Dom zaczął przypominać hostel. W łazience wiecznie brakowało miejsca na moje kosmetyki. W kuchni ktoś zawsze gotował coś innego niż ja zaplanowałam. W salonie wieczorami rozlegały się głośne rozmowy dorosłych, przez co dzieci nie mogły zasnąć.

Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Próbowałam rozmawiać z Jankiem:

— Kochanie, tak nie da się żyć. Nie mamy prywatności. Dzieci są rozbite, ja jestem zmęczona…

Janek patrzył na mnie bezradnie:

— Co mam zrobić? To moja rodzina… Nie mogę ich wyrzucić na bruk.

— Ale to jest NASZ dom! Kupiliśmy go dla siebie i dzieci! — podniosłam głos.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień złości:

— Myślisz tylko o sobie!

To bolało. Przez kolejne tygodnie unikaliśmy trudnych rozmów. Ja zamykałam się w sobie, Janek coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Magdę siedzącą na moim łóżku i rozmawiającą przez telefon:

— Tak, mieszkam u brata i jego żony… Tak, jest super! Niczego mi nie brakuje!

Poczułam narastającą wściekłość. Weszłam do pokoju:

— Magda, czy możesz przynajmniej zapytać zanim zajmiesz mój pokój?

Spojrzała na mnie zdziwiona:

— Przecież Hania teraz śpi u was…

Nie wytrzymałam:

— To jest mój dom! Chcę mieć trochę prywatności!

Wieczorem wybuchła awantura. Teściowa płakała w kuchni:

— Nie chcemy być ciężarem…

Teść milczał ponuro przy stole. Magda trzaskała drzwiami.

Janek próbował wszystkich pogodzić:

— Proszę was, nie róbcie scen!

Ale ja już nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Zaczęłam szukać pomocy u znajomych i psychologa. Usłyszałam wiele rad: „Postaw granice”, „Porozmawiaj szczerze”, „Zaproponuj im pomoc w znalezieniu mieszkania”. Próbowałam wszystkiego. Bez skutku.

Teściowie zawsze mieli wymówkę: „Za drogo”, „Za daleko”, „Za małe”. Magda twierdziła, że jeszcze nie jest gotowa na samodzielność.

Czułam się coraz bardziej samotna i niewidzialna we własnym domu. Dzieci zaczęły pytać: — Mamo, kiedy Magda pójdzie do siebie? Dlaczego babcia zawsze mówi nam co mamy robić?

Nie miałam odpowiedzi.

Pewnego wieczoru usiadłam sama w ogrodzie i płakałam. Przyszedł Janek i usiadł obok mnie.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli.

Spojrzałam na niego przez łzy:

— Chciałabym znów poczuć się jak u siebie…

Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam tę sytuację. Czasem myślę o wyprowadzce z dziećmi do wynajmowanego mieszkania, byle odzyskać spokój. Ale czy to jest rozwiązanie? Czy dom bez rodziny to jeszcze dom? A może czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu?

Czy ktoś z was przeżył podobną historię? Jak poradziliście sobie z rodziną pod jednym dachem? Może to ja jestem egoistką? A może każdy ma prawo do własnego miejsca na ziemi?