„Nie jesteś mi nic winna” – historia córki, która musiała wybrać między własnym szczęściem a obowiązkiem wobec matki

– Wiesz, Aniu, nie rozumiem, dlaczego robisz z tego taki problem – powiedziała mama, patrząc na mnie z wyższością, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie, a nie o moim życiu. Siedziała na swoim ulubionym fotelu w salonie, w którym spędzała większość dni od czasu, gdy przeszła na emeryturę. Jej głos był chłodny, a spojrzenie nieprzeniknione. – Jesteś moją córką. To normalne, że mi pomożesz.

W tamtej chwili poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez całe dzieciństwo i młodość próbowałam zasłużyć na jej uwagę, na jedno dobre słowo. Zawsze byłam „za głośna”, „za wrażliwa”, „za mało praktyczna”. Kiedy miałam dziesięć lat i wróciłam do domu z dyplomem za recytację wiersza, spojrzała tylko na mnie i powiedziała: „A co z matematyką? Znowu trója?”.

Mój ojciec zmarł wcześnie. Zostałyśmy same. Mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Pracowała dużo, wracała zmęczona i rozdrażniona. Często słyszałam: „Nie mam teraz czasu na twoje głupoty”. Nigdy nie przytuliła mnie bez powodu. Nigdy nie powiedziała: „Kocham cię”.

Teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie w jej mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Czułam się jak intruz w jej świecie, choć przecież byłam jej jedyną córką. – Mamo – zaczęłam ostrożnie – wiem, że potrzebujesz pomocy po operacji biodra. Ale…

– Ale co? – przerwała mi zniecierpliwiona. – Przecież to normalne! Każda córka pomaga matce. Nie rozumiem tego twojego wiecznego analizowania.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: samotne wieczory w dzieciństwie, kiedy płakałam do poduszki; święta spędzone w napięciu; jej wieczne pretensje i chłód. Próbowałam jej tłumaczyć: – Mamo, nasze relacje nigdy nie były łatwe. Czasem mam wrażenie, że nigdy mnie nie kochałaś…

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Co ty wygadujesz? Przecież cię wychowałam! Dałam ci dach nad głową, jedzenie, szkołę! Czego jeszcze chcesz?

Wiedziałam, że nie zrozumie. Dla niej miłość to obowiązek, a nie czułość czy wsparcie. Dla niej przeszłość nie ma znaczenia – liczy się tylko to, co tu i teraz. A tu i teraz potrzebuje mojej pomocy.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mój mąż, Tomek, próbował mnie pocieszyć: – Może po prostu zrób to dla siebie? Żeby potem nie żałować?

Ale ja już tyle razy robiłam coś „dla siebie”, co tak naprawdę było dla niej. Zawsze miałam nadzieję, że jeśli będę wystarczająco dobra, ona w końcu mnie zauważy. Ale ona nigdy nie zmieniła tonu.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie ciotka Jadzia:
– Aniu, Barbara mówiła mi, że się jej wypierasz. Że nie chcesz jej pomóc po operacji! Co się z tobą dzieje?

Poczułam wstyd i złość jednocześnie. W rodzinie zawsze to ja byłam „ta trudna”, bo nie umiałam pogodzić się z tym chłodem. – Ciociu, ja po prostu… już nie mam siły udawać.

– Ale to twoja matka! – usłyszałam w odpowiedzi.

W pracy też zaczęło się odbijać na moim samopoczuciu. Szefowa zauważyła moje rozkojarzenie:
– Wszystko w porządku?

– Tak… – skłamałam.

Wieczorami płakałam po cichu w łazience. Tomek coraz częściej patrzył na mnie bezradnie:
– Może czas postawić granicę? Może masz prawo żyć swoim życiem?

Ale jak postawić granicę wobec własnej matki? W Polsce mówi się: „Matka jest tylko jedna”. Wszyscy oczekują od ciebie poświęcenia – nawet jeśli to poświęcenie oznacza rezygnację z własnego szczęścia.

Pewnego dnia przyszłam do mamy z zakupami i lekami. Była wyjątkowo oschła:
– Dobrze, że przyszłaś. W końcu robisz to, co powinnaś.

Nie wytrzymałam:
– Mamo… Czy ty naprawdę uważasz, że niczego mi nie jesteś winna? Że wszystko jest między nami neutralne?

Spojrzała na mnie chłodno:
– Tak. Przeszłość to przeszłość. Teraz liczy się tylko to, że jestem stara i potrzebuję pomocy.

Wyszłam stamtąd z poczuciem pustki większej niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na mokotowskie podwórko. Zastanawiam się: czy jestem złą córką? Czy mam prawo oczekiwać od matki czegoś więcej niż tylko obowiązku? Czy powinnam poświęcić swoje życie dla kogoś, kto nigdy nie potrafił mnie pokochać?

A może czas wreszcie postawić siebie na pierwszym miejscu? Czy ktoś z was też musiał wybierać między własnym szczęściem a rodzinnym obowiązkiem?