Moja synowa zarzuca mi, że rozpieszczam psy, podczas gdy jej dzieci nie mają świeżych owoców. Czy naprawdę jestem tą złą?
— Naprawdę, mamo? Znowu kupiłaś tym psom łososia? — głos Marty przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała w drzwiach, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z wyrzutem.
Zamarłam z miską w ręku. Moje dwa ukochane kundelki, Figa i Borys, już merdały ogonami, czekając na swój przysmak. — To tylko od święta… — zaczęłam niepewnie.
— A moje dzieci? — przerwała mi ostro. — Wiesz, że wczoraj musiałam odmówić im świeżych truskawek, bo nie starczyło pieniędzy? Ale twoje psy mają lepiej niż wnuki!
Poczułam, jak serce ściska mi się z bólu i wstydu. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież kocham swoje wnuki. Ale te psy… One są ze mną od śmierci mojego męża. To one wyciągnęły mnie z łóżka, kiedy nie miałam siły żyć. To one były przy mnie, kiedy syn wyprowadził się do Marty i nagle zrobiło się tak cicho w domu.
— Marta, przecież zawsze możesz poprosić mnie o pomoc — powiedziałam cicho. — Chętnie kupię dzieciom owoce.
— Nie chcę twojej litości — syknęła. — Chcę tylko, żebyś przestała traktować psy lepiej niż ludzi.
Wyszła trzaskając drzwiami. Figa podeszła do mnie i polizała po dłoni. Usiadłam ciężko przy stole, czując łzy pod powiekami.
Wieczorem zadzwonił mój syn, Tomek. — Mamo, Marta jest zdenerwowana. Może faktycznie przesadzasz z tymi psami?
— Tomek, przecież to tylko zwierzęta… Ale one są dla mnie rodziną. Ty masz Martę i dzieci. Ja mam Figi i Borysa.
— Ale to nie znaczy, że masz ich stawiać ponad wnuki — powiedział chłodno.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. W końcu zebrałam się na odwagę:
— Może po prostu powinniśmy częściej rozmawiać? Może mogłabym zabierać dzieci na zakupy? Albo gotować dla wszystkich?
— Marta nie chce twojej pomocy — odpowiedział szorstko. — Chce szacunku.
Zamknęłam oczy. Szacunku… Czy naprawdę go nie okazuję?
Następnego dnia poszłam do sklepu i kupiłam dwie siatki owoców: truskawki, banany, jabłka. Zapukałam do drzwi syna. Otworzyła mi wnuczka, Zosia.
— Babciu! Masz coś dla nas?
Uśmiechnęłam się i podałam jej siatki. — Dla was i dla mamy.
W tle usłyszałam głos Marty:
— Nie trzeba było! — krzyknęła z kuchni, ale nie wyszła nawet się przywitać.
Zosia pobiegła pokazać owoce bratu. Stałam przez chwilę w przedpokoju, czując się jak intruz we własnej rodzinie.
Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Halina. — Słyszałam, że znowu miałaś awanturę z Martą?
— Tak… — westchnęłam. — Nie wiem już, co robić. Przecież nie mogę przestać kochać moich psów.
— Ale możesz spróbować zrozumieć Martę — powiedziała cicho Halina. — Ona czuje się zagrożona twoją miłością do zwierząt.
Całą noc nie mogłam spać. Przypominały mi się czasy, gdy Tomek był mały i biegał po ogrodzie z patykiem udającym miecz. Jak bardzo chciałam wtedy mieć więcej dzieci, ale los dał mi tylko jego… I teraz on jest dorosły, a ja zostałam sama z dwoma psami i wspomnieniami.
Następnego dnia zaprosiłam Martę na kawę. Przyszła niechętnie, usiadła sztywno przy stole.
— Marta… Wiem, że czasem przesadzam z tymi psami. Ale one są dla mnie wszystkim od śmierci Staszka. Nie chcę cię ranić ani rywalizować o uwagę Tomka czy dzieci.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
— Ja po prostu boję się, że Tomek kocha cię bardziej niż mnie… Że dzieci będą wolały babcię i jej psy niż własną mamę.
Zrobiło mi się żal tej młodej kobiety naprzeciwko mnie. Może nigdy nie próbowałam jej naprawdę poznać?
— Marta… Może spróbujemy razem coś ugotować? Albo pójść na spacer z dziećmi i psami? Nie musimy być rywalkami.
Przez chwilę milczała, a potem skinęła głową.
Od tamtej pory próbujemy budować coś nowego. Razem pieczemy ciasta dla dzieci i gotujemy obiady dla wszystkich — także dla Figi i Borysa. Czasem wciąż dochodzi do spięć, ale coraz częściej śmiejemy się razem przy stole.
Czasem jednak wracam myślami do tamtego dnia w kuchni i pytam siebie: czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy rodzina to tylko ludzie, czy też ci cisi towarzysze naszych samotnych dni?