„Moja córka wybrała teściową zamiast mnie!” – O ciąży dowiedziałam się ostatnia. Czy naprawdę zawiodłam jako matka?

– Mamo, proszę, nie rób sceny – głos Zuzi był cichy, niemal bezbarwny, ale w jej oczach widziałam upór. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata gotowałam jej zupę pomidorową i naleśniki na niedzielne śniadania. Teraz jednak czułam się jak intruz we własnym domu.

– Sceny? – powtórzyłam, czując jak drży mi głos. – Zuzia, ja nawet nie wiedziałam, że jesteś w ciąży! Dowiedziałam się od pani Krysi z trzeciego piętra! Czy to jest normalne?

Zuzia spuściła wzrok. Miała na sobie szeroki sweter, pod którym ledwo dostrzegałam zaokrąglony brzuch. Przez chwilę milczała, a ja czułam, jak narasta we mnie żal i złość. Przecież byłam jej matką! Czy naprawdę byłam ostatnią osobą, która powinna się o tym dowiedzieć?

Wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Zuzia zawsze była zamknięta w sobie. Kiedy miała siedem lat, jej ojciec odszedł do innej kobiety. Zostałyśmy same. Pracowałam wtedy na dwa etaty – rano w urzędzie miasta, wieczorami sprzątałam biura. Chciałam zapewnić jej wszystko: nowe ubrania, korepetycje z angielskiego, wakacje nad morzem. Ale czasu dla niej miałam coraz mniej. Często wracałam do domu, kiedy już spała.

Zuzia dorastała cicho i bez skarg. Nigdy nie sprawiała problemów, nie wdawała się w bójki, nie przynosiła złych ocen. Ale też nigdy nie przychodziła do mnie z problemami. W liceum zaczęła spotykać się z Michałem – chłopakiem z sąsiedztwa. Był miły, uprzejmy, zawsze mówił „dzień dobry”. Cieszyłam się, że ma kogoś takiego.

Potem przyszły studia w Warszawie. Zuzia wyjechała i widywałyśmy się coraz rzadziej. Dzwoniła raz na tydzień, czasem rzadziej. Zawsze mówiła, że wszystko jest w porządku.

Aż do tego dnia.

Pani Krysia złapała mnie na klatce schodowej. – Pani Aniu, gratuluję! Będzie pani babcią! – powiedziała z szerokim uśmiechem.

Zamarłam.

– Ale… skąd pani wie? – zapytałam głupio.

– No jak to? Przecież cała rodzina Michała już wie! Jego mama chwali się wszystkim w sklepie!

Poczułam się jak ktoś niepotrzebny. Jakby moje miejsce przy Zuzi zajęła już inna kobieta – teściowa.

Kiedy Zuzia przyszła do mnie tego wieczoru, nie wytrzymałam.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałam drżącym głosem.

– Mamo… Bałam się twojej reakcji. Zawsze byłaś taka surowa… A mama Michała… Ona mnie rozumie – odpowiedziała cicho.

Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu jednocześnie. Czy naprawdę byłam aż taką złą matką? Czy przez te wszystkie lata pracy i poświęceń straciłam coś najważniejszego?

Próbowałam rozmawiać z Zuzią jeszcze kilka razy. Za każdym razem czułam mur między nami. Michałowa – jej przyszła teściowa – była wszędzie: pomagała wybierać ubranka dla dziecka, chodziła z Zuzią na badania, organizowała baby shower. Ja byłam tylko dodatkiem. Zaproszeniem z obowiązku.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie Michał.

– Pani Aniu, Zuzia bardzo pani potrzebuje… Tylko ona nie umie tego powiedzieć – powiedział cicho.

Zadzwoniłam do Zuzi tego samego wieczoru.

– Córciu… Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że nie zawsze byłam przy tobie tak, jak powinnam… Ale chcę być teraz. Pozwolisz mi?

Po drugiej stronie słyszałam tylko ciszę.

– Nie wiem, mamo… Muszę to przemyśleć – odpowiedziała po dłuższej chwili.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. W pracy nie mogłam się skupić, w domu wszystko przypominało mi o Zuzi: jej zdjęcia na półce, stare zeszyty z podstawówki, nawet kubek z napisem „Najlepsza córka świata”.

W końcu nadszedł dzień porodu. Michał zadzwonił do mnie o świcie:

– Pani Aniu, Zuzia rodzi! Jesteśmy w szpitalu na Inflanckiej!

Pojechałam tam natychmiast. W poczekalni siedziała już Michałowa – uśmiechnięta, pewna siebie. Kiedy zobaczyła mnie, skinęła głową.

– Dzień dobry pani Aniu. Zuzia bardzo dzielna dziewczyna – powiedziała spokojnie.

Czekałyśmy razem kilka godzin. W końcu pielęgniarka wyszła i powiedziała:

– Mama Zuzi może wejść na chwilę.

Spojrzałyśmy na siebie z Michałową. Przez chwilę żadna z nas się nie ruszyła.

– Proszę iść – powiedziała cicho teściowa mojej córki.

Weszłam do sali. Zuzia leżała blada i zmęczona, ale kiedy mnie zobaczyła, łzy napłynęły jej do oczu.

– Mamo… Przepraszam cię… Tak bardzo się bałam… – wyszeptała.

Objęłam ją delikatnie i poczułam pierwszy raz od lat, że naprawdę jestem jej matką.

Dziś minęło już kilka miesięcy od narodzin małego Antosia. Nasze relacje z Zuzią powoli się odbudowują, choć wiem, że nigdy nie będzie idealnie. Czasu nie da się cofnąć. Ale mogę być tu i teraz – dla niej i dla wnuka.

Czasem patrzę na zdjęcie Zuzi z dzieciństwa i pytam siebie: czy naprawdę mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda matka musi kiedyś usłyszeć od swojego dziecka: „Nie potrzebuję cię”? A może najważniejsze to po prostu być gotową wybaczyć – sobie i innym?