Mój mąż zarabia mniej, ale chce rządzić naszymi pieniędzmi. Czy to jeszcze miłość, czy już walka o władzę?

– Ile wydałaś na te zakupy? – Piotr nawet nie podniósł wzroku znad laptopa, ale jego głos był ostry jak brzytwa.

Zamarłam w progu kuchni, ściskając w dłoni paragon z Biedronki. W głowie już układałam odpowiedź, choć przecież nie powinnam się tłumaczyć. Pracuję, zarabiam więcej od niego, a mimo to od kilku miesięcy czuję się jak dziecko proszące o kieszonkowe.

– Dwieście pięćdziesiąt… – powiedziałam cicho. – Ale kupiłam też środki czystości i pieluchy dla Zosi.

Piotr westchnął ciężko, zamknął laptopa i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Musimy zacząć oszczędzać, Natalia. Nie możemy tak szastać pieniędzmi.

Zacisnęłam zęby. „Szastać”. To słowo bolało bardziej niż powinno. Przecież to nie ja kupuję sobie nowe gadżety elektroniczne czy kolekcjonerskie modele samochodów. To nie ja zamawiam pizzę co drugi wieczór, bo „nie chce mi się gotować”. Ale nie powiedziałam tego na głos. Ostatnio coraz częściej wybieram milczenie.

Kiedyś rozmawialiśmy o wszystkim. O polityce, o marzeniach, o tym, gdzie pojedziemy na wakacje. Teraz rozmawiamy tylko o pieniądzach – a raczej Piotr mówi, a ja słucham. Czasem mam wrażenie, że nasze małżeństwo zamieniło się w firmę, a ja jestem jego podwładną.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Piotr stracił pracę w zeszłym roku, a ja dostałam awans w korporacji. Przez kilka miesięcy utrzymywałam nas sama i nie miałam z tym problemu – kocham go, jesteśmy rodziną. Kiedy znalazł nową pracę, ale za niższą pensję, zaczął coraz częściej mówić o „wspólnym budżecie” i „kontroli wydatków”. Na początku myślałam, że to troska. Dziś wiem, że to coś więcej.

– Może powinniśmy ustalić limity na zakupy spożywcze – rzucił pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy stole i udawaliśmy, że jemy kolację.

– Może powinniśmy po prostu sobie ufać – odpowiedziałam wtedy zbyt ostro.

Od tamtej pory coraz częściej milczymy. Zosia bawi się na dywanie, a my siedzimy po dwóch stronach stołu i patrzymy w telefony. Czasem słyszę, jak Piotr rozmawia z matką przez telefon:

– Tak, mamo… Natalia wydaje za dużo… Nie rozumie, że trzeba oszczędzać…

Czuję się zdradzona. Jakby ktoś wyciągnął spod moich nóg dywan bezpieczeństwa i zostawił mnie na zimnej podłodze niepewności.

W pracy jestem szanowana. Ludzie pytają mnie o zdanie, liczą się z moją opinią. W domu jestem tylko „żoną”, która powinna pytać o pozwolenie na każdą złotówkę. Czasem zastanawiam się, czy Piotr naprawdę mnie jeszcze kocha, czy tylko walczy o swoją męską dumę.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej. Zosia spała u sąsiadki, a Piotr siedział przy stole z kartką i kalkulatorem.

– Co robisz? – zapytałam.

– Sprawdzam nasze wydatki. Musimy ciąć koszty.

– Piotrze… – usiadłam naprzeciwko niego. – Czy ty naprawdę myślisz, że wydaję za dużo? Przecież widzisz paragony, wszystko jest jasne.

Spojrzał na mnie długo i ciężko. – Chcę mieć nad tym kontrolę. Czuję się… bezużyteczny. Ty zarabiasz więcej, wszystko ogarniasz… Ja muszę coś robić.

Zrobiło mi się go żal i jednocześnie poczułam złość. – Ale dlaczego kosztem mojego poczucia bezpieczeństwa? Dlaczego muszę czuć się winna za każdą wydaną złotówkę?

Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł do sypialni, trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory nasze milczenie stało się jeszcze gęstsze. Zosia zaczęła pytać: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?” Nie wiem, co jej odpowiadać.

Moja mama mówi: „Daj mu czas, on musi się odnaleźć.” Teściowa: „To twoja wina, za bardzo go przytłaczasz swoją zaradnością.” Koleżanki z pracy: „Nie pozwól mu sobą rządzić!”

A ja stoję gdzieś pośrodku tego wszystkiego i nie wiem już, kim jestem w tym małżeństwie. Niezależną kobietą? Uległą żoną? Matką próbującą chronić dziecko przed domowym chłodem?

Ostatnio coraz częściej myślę o rozwodzie. Ale czy to rozwiąże problem? Czy Piotr odzyska wtedy poczucie własnej wartości? Czy ja odzyskam spokój?

Wczoraj wieczorem usiedliśmy razem na kanapie. Zosia już spała. Przez chwilę było cicho.

– Natalia… – zaczął Piotr niepewnie. – Przepraszam. Nie wiem, jak to naprawić.

Popatrzyłam na niego i zobaczyłam w jego oczach strach i zagubienie. Może pierwszy raz od dawna poczułam współczucie zamiast gniewu.

– Może powinniśmy porozmawiać z kimś… razem? – zaproponowałam cicho.

Skinął głową bez słowa.

Dziś rano obudziłam się z nadzieją i lękiem jednocześnie. Może jeszcze możemy coś uratować? Może wystarczy przestać milczeć?

Czasem zastanawiam się: czy miłość naprawdę jest silniejsza niż duma? Czy można odbudować zaufanie tam, gdzie pojawiła się kontrola i lęk? Co wy byście zrobili na moim miejscu?