Mój mąż zaczął wracać późno i znikać na weekendy: Zignorowałam to, aż było za późno

– Znowu wracasz po północy? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a zegar na ścianie wybijał pierwszą w nocy. Andrzej nawet nie spojrzał mi w oczy. – Miałem dużo pracy, Grażyna. Wiesz, jak jest – rzucił, zdejmując płaszcz. Czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Przecież jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się razem do łez, planowaliśmy wakacje nad Bałtykiem, a teraz… teraz czułam się jak cień we własnym domu.

Nie jestem już młoda, ale nie jestem też stara – mam 52 lata. Nasza córka, Ola, wyprowadziła się do Wrocławia na studia i nagle dom stał się pusty. Myślałam, że to tylko przejściowe – że Andrzej musi się przyzwyczaić do ciszy, do nowego etapu życia. Ale on zaczął coraz częściej zostawać w pracy po godzinach, a weekendy spędzał „na delegacjach”. Początkowo wierzyłam w każde jego słowo. Przecież byliśmy razem ponad 25 lat! Czy to możliwe, żeby tak po prostu przestał mnie kochać?

Pewnego piątkowego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina. – Grażynko, widziałam Andrzeja dzisiaj na mieście… Nie był sam – powiedziała cicho. Poczułam, jak serce mi zamiera. Próbowałam się uśmiechnąć przez telefon, udawać, że nic się nie dzieje. Ale w środku już wiedziałam. Zaczęłam obserwować Andrzeja uważniej: nowe koszule, perfumy, których nigdy wcześniej nie używał, telefon zawsze przy nim i wyciszony.

Przez kilka tygodni żyłam jak w zawieszeniu. Bałam się zapytać wprost. Może to tylko moja wyobraźnia? Może przesadzam? Ale każda kolejna noc spędzona samotnie utwierdzała mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. Pewnej nocy nie wytrzymałam. Gdy wrócił po północy, stanęłam mu na drodze.

– Powiedz mi prawdę. Masz kogoś? – zapytałam drżącym głosem.

Andrzej spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie próbował zaprzeczać. – Grażyna… To nie tak prosto… – zaczął.

– Prosto? To znaczy jak? – przerwałam mu. – Po prostu powiedz!

Usiadł ciężko na krześle i przez chwilę milczał. – Poznałem kogoś. Nie planowałem tego… Po prostu… Stało się.

Wtedy świat mi się zawalił. Wszystko, co budowaliśmy przez lata: dom, wspólne wspomnienia, plany na przyszłość – nagle straciło sens. Pamiętam tylko, że płakałam całą noc. Rano Andrzej już był spakowany.

Ola dowiedziała się o wszystkim przez telefon. Płakała razem ze mną. – Mamo, jak on mógł? – powtarzała w kółko.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat: praca-dom-praca-dom. Znajomi próbowali mnie pocieszać: „Czas leczy rany”, „Jeszcze będzie dobrze”. Ale ja czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce.

Najgorsze były wieczory. Siadałam sama przy stole i patrzyłam na dwa puste talerze. Przypominały mi o wszystkim, co straciłam. Czasem miałam ochotę zadzwonić do Andrzeja i błagać go, żeby wrócił. Ale duma mi nie pozwalała.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie. Był z nią – młodszą kobietą o jasnych włosach i szerokim uśmiechu. Udawał, że mnie nie widzi. Przeszli obok mnie jak obcy ludzie.

Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku. Tam mogłam płakać bez świadków. Czułam się niewidzialna dla świata – jakby moje życie skończyło się razem z odejściem Andrzeja.

Ale pewnego dnia coś we mnie pękło. Pomyślałam: „Czy naprawdę chcę tak żyć? Czy pozwolę, żeby jedna zdrada zniszczyła wszystko?” Postanowiłam zawalczyć o siebie.

Zapisałam się na zajęcia jogi w domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Rozmawiałyśmy godzinami o bólu, rozczarowaniu i nadziei na lepsze jutro. Z czasem zaczęłam znowu się uśmiechać.

Ola przyjechała do mnie na weekend i powiedziała: – Mamo, jestem z ciebie dumna. Pokazujesz mi, że nawet po najgorszym można się podnieść.

Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: „Dlaczego ja? Co zrobiłam źle?” Ale coraz częściej myślę: „To nie była moja wina.”

Czy można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy naprawdę jesteśmy skazani na samotność tylko dlatego, że ktoś nas zdradził? Może to właśnie teraz jest czas, żeby nauczyć się kochać siebie?

Nie wiem jeszcze, co przyniesie przyszłość. Ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu odebrać sobie godności ani radości życia.