Matka mojego męża myśli, że robi nam przysługę – a ja czuję się coraz bardziej bezradna
– Znowu przyszłaś bez zapowiedzi? – zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Stałam w progu kuchni, w rękach trzymałam jeszcze mokrą ściereczkę. Teściowa, pani Halina, stała już w przedpokoju, rozpinając płaszcz i rozglądając się po mieszkaniu z miną inspektora sanitarnego.
– Przecież mówiłam wczoraj przez telefon, że może wpadnę – odpowiedziała z uśmiechem, który miał być ciepły, ale dla mnie był raczej ostrzeżeniem. – Chciałam zobaczyć mojego wnuczka. I pomóc ci trochę, bo wiem, jak ci ciężko.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tysiąc myśli: „Czy naprawdę mówiła? Czy ja już wariuję? Czy jestem niewdzięczna?”. Odkąd urodził się Staś, nasz świat wywrócił się do góry nogami. Mój mąż, Tomek, pracował coraz więcej, a ja zostałam w domu z dzieckiem i… z teściową. Bo Halina pojawiała się u nas niemal codziennie. Zawsze z tym samym przekonaniem: że robi nam przysługę.
– Daj mi go na chwilę – powiedziała stanowczo, wyciągając ręce po Stasia, który właśnie bawił się na dywanie. – Ty odpocznij, a ja się nim zajmę. Wiesz, jak bardzo dzieci potrzebują babci.
Patrzyłam na nią i czułam, jak narasta we mnie frustracja. Owszem, czasem byłam wdzięczna za jej pomoc – mogłam wtedy zrobić pranie albo po prostu wypić kawę w ciszy. Ale coraz częściej miałam wrażenie, że Halina nie tyle pomaga, co przejmuje kontrolę nad naszym życiem. Zmieniała Stasiowi ubranka bez pytania, dawała mu słodycze mimo moich próśb i komentowała każdy mój ruch:
– Ty to tak robisz? Ja zawsze robiłam inaczej i moje dzieci wyrosły na ludzi.
Czułam się oceniana. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Próbowałam rozmawiać o tym z Tomkiem, ale on tylko wzdychał:
– Daj spokój, mama chce dobrze. Wiesz, jak bardzo kocha Stasia.
Ale czy miłość usprawiedliwia wszystko? Czy naprawdę powinnam być wdzięczna za to, że ktoś nieustannie przekracza moje granice?
Pewnego dnia sytuacja osiągnęła apogeum. Był piątek, Tomek miał wrócić późno z pracy. Staś był marudny po szczepieniu i chciałam po prostu pobyć z nim sama. Ledwo zdążyłam zamknąć drzwi po powrocie ze spaceru, zadzwonił dzwonek.
– To ja! – usłyszałam znajomy głos przez domofon.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie ma mnie w domu. Ale Staś zaczął płakać i wiedziałam, że Halina usłyszy go przez drzwi.
– Dzień dobry! – weszła jak burza. – Przyniosłam mu nowe ubranko i trochę ciasteczek.
– Halino, mówiłam już pani, że nie chcę słodyczy dla Stasia – powiedziałam cicho.
– Oj tam! Trochę mu nie zaszkodzi. Ty to wszystko bierzesz za poważnie.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam krzyczeć: „To moje dziecko! To ja decyduję!” Ale zamiast tego tylko ścisnęłam pięści i odwróciłam się do okna.
Wieczorem zadzwoniłam do mamy. Opowiedziałam jej wszystko – o ciasteczkach, o ubrankach, o tym poczuciu bycia wiecznie ocenianą.
– Musisz postawić granice – powiedziała spokojnie mama. – Inaczej ona nigdy nie przestanie.
Ale jak postawić granice komuś, kto uważa się za dobrodziejkę? Jak powiedzieć „dość” kobiecie, która całe życie poświęciła rodzinie i teraz czuje się potrzebna tylko wtedy, gdy może pomagać?
Następnego dnia postanowiłam spróbować rozmowy. Zaprosiłam Halinę na kawę.
– Halino – zaczęłam niepewnie – bardzo doceniam pani pomoc i wiem, że kocha pani Stasia. Ale czasem czuję się przytłoczona… Chciałabym mieć trochę więcej przestrzeni dla siebie i dla nas jako rodziny.
Popatrzyła na mnie zaskoczona.
– Myślałam, że ci pomagam… Nie wiedziałam, że ci to przeszkadza.
– Czasem tak – przyznałam szczerze. – Chciałabym sama decydować o niektórych sprawach dotyczących Stasia.
Przez chwilę milczała. Widziałam w jej oczach ból i rozczarowanie.
– Dobrze – powiedziała w końcu cicho. – Postaram się rzadziej przychodzić… Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Po tej rozmowie przez kilka dni było dziwnie cicho. Halina rzeczywiście przestała przychodzić codziennie. Z jednej strony poczułam ulgę – mogłam wreszcie poczuć się gospodynią we własnym domu. Z drugiej strony ogarnęło mnie poczucie winy. Czy nie zraniłam jej za bardzo? Czy nie przesadziłam?
Tomek długo milczał na ten temat. Dopiero po tygodniu powiedział:
– Wiesz… Mama jest trochę smutna. Ale może rzeczywiście przesadzała. Może teraz będzie lepiej dla wszystkich.
Patrzyłam na niego i zastanawiałam się: czy naprawdę można znaleźć złoty środek między wdzięcznością a asertywnością? Czy każda młoda matka musi przechodzić przez ten sam konflikt?
Czasem patrzę na Stasia i myślę: czy kiedyś on też będzie miał żonę i dzieci? Czy ja też będę taką teściową? Jak nie powielać tych samych błędów?
Może każda rodzina musi przejść swoją próbę sił… Może najważniejsze to nauczyć się mówić o swoich uczuciach zanim będzie za późno?
A wy? Jak radzicie sobie z takimi sytuacjami? Czy można być wdzięcznym i jednocześnie bronić swoich granic?