Mama oddała dom mojej byłej żonie – czy naprawdę liczą się tylko dzieci?

– Nie wierzę, mamo. Ty naprawdę to zrobiłaś? – mój głos drżał, a w gardle czułem gulę większą niż kiedykolwiek. Stałem w kuchni, w której jeszcze kilka miesięcy temu śmialiśmy się z Martą i dzieciakami, a teraz wszystko było inne. Mama stała przy oknie, nerwowo gniotąc w dłoniach ścierkę.

– Karol, zrozum… To dla dobra Antka i Zosi. Oni potrzebują stabilizacji, a Marta… Ona sama sobie nie poradzi – jej głos był cichy, ale stanowczy. Nie patrzyła mi w oczy.

– A ja? Ja też jestem twoim dzieckiem! – wybuchłem. – Przecież to mój dom! To tutaj się wychowałem, to tutaj przyprowadziłem Martę, to tutaj urodziły się nasze dzieci!

Mama milczała przez chwilę. W końcu westchnęła ciężko.

– Masz gdzie mieszkać. Wynajmujesz kawalerkę, radzisz sobie. Marta została sama z dwójką dzieci…

– Ale to ona mnie zdradziła! – przerwałem jej, czując jak łzy napływają mi do oczu. – To ona rozbiła naszą rodzinę!

Wtedy usłyszałem cichy szloch zza drzwi. Zosia podsłuchiwała. Moja siedmioletnia córeczka, która od rozwodu coraz częściej chowa się po kątach, jakby bała się własnych uczuć.

Pobiegłem do niej, przyklęknąłem i przytuliłem mocno.

– Przepraszam, Zosiu. Tata nie chciał krzyczeć…

Ona tylko wtuliła się we mnie mocniej. Wtedy poczułem, jak bardzo wszyscy jesteśmy poranieni.

Kiedy Marta wyprowadziła się ode mnie po tym, jak przyłapałem ją z Piotrem – naszym wspólnym znajomym z pracy – myślałem, że to najgorszy dzień mojego życia. Ale nie. Najgorszy był ten, kiedy mama powiedziała mi, że przepisuje dom na Martę „dla dobra wnuków”.

Przez kilka tygodni żyłem jak w amoku. Praca w magazynie była jedynym miejscem, gdzie nikt nie zadawał pytań. Koledzy wiedzieli tylko tyle, że „coś się u mnie posypało”, ale nie drążyli tematu. Po pracy wracałem do wynajmowanej kawalerki na Pradze – ciasnej, zimnej i obcej. Każdy kąt przypominał mi o tym, co straciłem.

Najgorsze były weekendy, kiedy miałem dzieci u siebie. Zosia płakała pierwszego wieczoru, bo „nie ma swojego łóżka”. Antek udawał twardziela, ale widziałem, jak patrzy na zdjęcie rodziny na tapecie mojego telefonu i zaciska szczęki.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie tata. Rozwiedli się z mamą lata temu, ale zawsze trzymał się z boku naszych spraw.

– Karol… Wiem, że ci ciężko. Ale twoja matka zawsze była taka… Po swojemu dobra. Myśli, że ratuje świat – powiedział cicho.

– Ale dlaczego kosztem mnie? – zapytałem bezradnie.

– Bo jesteś dorosły. Bo dasz sobie radę. Tak myśli…

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy naprawdę bycie dorosłym oznacza bycie niewidzialnym?

Zacząłem unikać mamy. Przestałem odbierać telefony, nie jeździłem na niedzielne obiady. Czułem się zdradzony przez wszystkich: przez Martę, przez mamę, nawet przez własne dzieci, które coraz częściej mówiły „u mamy jest lepiej”.

Któregoś dnia Marta zadzwoniła do mnie wieczorem.

– Karol… Możemy pogadać?

Nie chciałem z nią rozmawiać. Ale coś w jej głosie sprawiło, że się zgodziłem.

Przyszła do mnie do kawalerki. Usiadła na krześle i przez chwilę milczała.

– Wiem, że jesteś na mnie zły… I masz prawo. Ale ja nie prosiłam twojej mamy o ten dom. Sama nie wiem, co robić…

Patrzyłem na nią długo.

– To oddaj go – powiedziałem cicho.

– Nie mogę… Dzieci już się przyzwyczaiły…

Widziałem łzy w jej oczach. Może naprawdę było jej ciężko? Może nie była tylko tą „złą”, za jaką ją uważałem?

Ale co ze mną? Czy moje uczucia naprawdę nic nie znaczą?

Pewnego wieczoru mama przyszła do mnie bez zapowiedzi.

– Karol… Synku…

Nie chciałem z nią rozmawiać. Ale ona usiadła naprzeciwko i zaczęła mówić:

– Wiem, że cię zraniłam. Ale ja nie umiem inaczej… Dzieci są takie małe… Ty jesteś dorosły…

– Ale ja też jestem twoim dzieckiem! – powtórzyłem po raz setny.

Mama rozpłakała się pierwszy raz od lat.

– Przepraszam… Może zrobiłam źle… Ale bałam się o nich…

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. W końcu powiedziała:

– Może powinniśmy wszyscy pójść na terapię rodziną? Może jeszcze da się coś naprawić?

Nie wiem. Może tak. Może nie.

Dziś patrzę na swoje życie i zastanawiam się: czy rodzina naprawdę powinna wybierać między dziećmi a wnukami? Czy można być dobrym rodzicem dla wszystkich naraz? A może zawsze ktoś musi zostać skrzywdzony?