Kiedy Moja Cierpliwość Się Skończyła – Ultimatum dla Męża

– Znowu u mamy? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie.

– Tak, kochanie. Pomagam jej z nowym dywanem. Wiesz, jak ona sobie nie radzi z takimi rzeczami – odpowiedział Adam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Zacisnęłam palce na telefonie. Od miesięcy słyszałam te same wymówki. Nowy dywan, nowa kuchenka, cieknący kran. Zawsze coś. Zawsze ona. A ja? Ja byłam w domu sama z dwójką dzieci, z obiadem stygnącym na stole i sercem, które coraz bardziej przypominało zaciśniętą pięść.

W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy to ja jestem problemem? Może jestem zbyt wymagająca? Może powinnam być bardziej wyrozumiała?” Ale ile można być wyrozumiałą, kiedy własny mąż znika z domu przy każdej okazji, by ratować swoją matkę przed kolejną katastrofą?

Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę niewidzialna. Było to na urodzinach naszej córki, Zosi. Adam spóźnił się godzinę, bo teściowa poprosiła go o pomoc przy zawieszaniu firanek. Przyszedł zziajany, nawet nie przeprosił. Wszyscy udawali, że nic się nie stało. Tylko ja widziałam rozczarowanie w oczach Zosi.

Wieczorem próbowałam z nim rozmawiać.

– Adam, czy ty naprawdę nie widzisz, jak to wygląda? – zapytałam cicho.

– Przesadzasz, Aniu. Mama jest sama, tata nie żyje. Kto jej pomoże, jak nie ja?

– Ale my też cię potrzebujemy! – głos mi się załamał.

Wzruszył ramionami i wyszedł do drugiego pokoju.

Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Teściowa dzwoniła codziennie. Czasem nawet kilka razy dziennie. Adam odbierał zawsze, nawet podczas kolacji czy wspólnego oglądania filmu z dziećmi. Gdy próbowałam zwrócić mu uwagę, mówił tylko:

– Przecież to tylko rozmowa.

Ale każda rozmowa była dla mnie jak kolejny gwóźdź do trumny naszego małżeństwa.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W domu panowała cisza. Dzieci były u koleżanki. Weszłam do sypialni i zobaczyłam na łóżku koszulę Adama pachnącą obcym perfumami. Kobiecymi. Serce mi stanęło. Przez chwilę myślałam, że to koniec – że Adam mnie zdradza.

Wieczorem, kiedy wrócił, rzuciłam mu koszulę pod nogi.

– Co to ma znaczyć?!

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– To od mamy – powiedział spokojnie. – Prasowała mi ją, bo mówiła, że twoje żelazko jest za słabe.

Poczułam się upokorzona. Nawet moje żelazko było gorsze od jej żelazka.

Od tamtej pory zaczęłam notować wszystkie sytuacje: ile razy w tygodniu Adam był u matki, ile razy dzwoniła, ile razy odwoływał nasze plany przez nią. Kartka szybko się zapełniała.

W pracy coraz częściej łapałam się na tym, że nie mogę się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moją frustrację.

– Anka, co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie.

Opowiedziałam jej wszystko. Magda pokiwała głową.

– Musisz postawić granice. Inaczej zwariujesz.

Ale jak postawić granice komuś, kto nie chce ich widzieć?

W końcu przyszedł dzień przesilenia. Była sobota. Adam miał zabrać dzieci na basen. Czekały podekscytowane w przedpokoju w nowych strojach kąpielowych.

Telefon zadzwonił. Adam spojrzał na wyświetlacz i już wiedziałam – wszystko przepadło.

– Mama potrzebuje pomocy przy przenoszeniu szafy – powiedział do mnie szeptem.

– Nie! – krzyknęłam nagle tak głośno, że dzieci aż podskoczyły.

Adam spojrzał na mnie zaskoczony.

– Nie pójdziesz tam! Dzisiaj jesteś z nami! – łzy napłynęły mi do oczu.

– Aniu…

– Albo my, albo ona! – powiedziałam drżącym głosem.

Zapadła cisza. Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.

Adam stał nieruchomo przez chwilę, po czym… wyszedł bez słowa. Pojechał do matki.

Tamtego wieczoru płakałam długo. Dzieci tuliły się do mnie i pytały:

– Mamusiu, czy tata nas już nie kocha?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Następnego dnia Adam wrócił późno w nocy. Pachniał jej domem – tym specyficznym zapachem starego drewna i lawendy. Usiadł na brzegu łóżka i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Aniu… Ja nie wiem, co robić…

– To proste – powiedziałam cicho. – Albo jesteśmy rodziną i stawiasz nas na pierwszym miejscu, albo…

Nie dokończyłam zdania. Wiedziałam już wtedy, że coś we mnie pękło na zawsze.

Przez kolejne dni Adam próbował się zmienić. Przychodził wcześniej do domu, spędzał czas z dziećmi. Ale wystarczyło jedno wezwanie od matki i wszystko wracało do starego schematu.

W końcu postanowiłam porozmawiać z teściową osobiście.

Pojechałam do niej sama. Siedziała w kuchni przy herbacie i krzyżówkach.

– Pani Mario… Musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie.

Spojrzała na mnie chłodno spod okularów.

– O czym?

– O Adamie… O naszej rodzinie…

Wzruszyła ramionami.

– On zawsze był moim oczkiem w głowie. Ty przyszłaś później.

Poczułam zimny dreszcz na plecach.

– Ale teraz ma własną rodzinę…

Przerwała mi gwałtownie:

– Rodzina to rodzina! Ty nigdy nie zrozumiesz tej więzi!

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona i upokorzona jeszcze bardziej niż wcześniej.

Wróciłam do domu i długo patrzyłam w lustro. Zobaczyłam kobietę zmęczoną walką o coś, co powinno być oczywiste – o miejsce w sercu własnego męża.

Po kilku tygodniach podjęłam decyzję o separacji. Adam był w szoku. Próbował mnie przekonać, że przesadzam, że wszystko da się naprawić. Ale ja już nie wierzyłam w jego obietnice.

Dzieci płakały przez pierwsze dni. Ja płakałam razem z nimi. Ale po raz pierwszy od lat poczułam ulgę – ulgę, że już nie muszę walczyć o uwagę mężczyzny, który nigdy nie potrafił odciąć pępowiny.

Dziś mieszkamy sami w małym mieszkaniu na Mokotowie. Dzieci powoli przyzwyczajają się do nowej rzeczywistości. Adam odwiedza je regularnie i chyba dopiero teraz zaczyna rozumieć, co stracił.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć dłużej? A może to właśnie ta decyzja była moim największym aktem odwagi?

A wy? Czy postawilibyście ultimatum komuś, kogo kochacie? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy serce pęka?