Kiedy mój mąż wystawił mi rachunek: Spowiedź polskiej żony, która musiała wycenić swoje życie
– To wszystko? – zapytałam drżącym głosem, patrząc na kartkę papieru, którą Marek położył na kuchennym stole. Był wieczór, dzieci już spały, a w mieszkaniu na warszawskim Ursynowie panowała cisza tak gęsta, że słyszałam własne serce bijące w piersi.
– Tak, wszystko – odpowiedział spokojnie, nawet nie patrząc mi w oczy. – Spisałem wszystkie wydatki z ostatnich pięciu lat. Rachunki za prąd, wodę, jedzenie, nawet za twoje kosmetyki. Myślę, że powinniśmy się rozliczyć.
Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież byliśmy razem od dziesięciu lat. Dzieliliśmy życie, łzy i śmiech. Wspólne wakacje nad Bałtykiem, narodziny naszych dzieci – Zosi i Antka. A teraz Marek, mój mąż, człowiek, którego kochałam i któremu ufałam bezgranicznie, wystawił mi rachunek jak obcej osobie.
– Marek… – zaczęłam cicho. – Co to ma znaczyć? Przecież jesteśmy rodziną.
– Właśnie dlatego – przerwał mi chłodno. – Rodzina powinna być uczciwa. Ja pracuję po godzinach, ty siedzisz w domu. Chcę wiedzieć, na co idą pieniądze.
W tej chwili poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez lata rezygnowałam z siebie – z pracy, z marzeń o własnej kawiarni, z przyjaciółek, które powoli się ode mnie odsunęły. Wszystko dla rodziny. Dla Marka.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W głowie tłukły mi się słowa: „rozliczyć się”, „uczciwość”, „wydatki”. Zosia zapytała mnie któregoś ranka:
– Mamo, czemu płaczesz?
– To tylko kurz w oku – skłamałam.
Wieczorami słyszałam Marka rozmawiającego przez telefon z matką. Wiedziałam, że nigdy mnie nie lubiła. Zawsze powtarzała: „Marek zasługuje na więcej”. Teraz miałam wrażenie, że jej głos rozbrzmiewa w naszym domu nawet wtedy, gdy jej tu nie było.
Pewnej nocy nie wytrzymałam. Weszłam do sypialni i powiedziałam:
– Jeśli chcesz mnie rozliczać jak księgowy, to może powinnam ci wystawić fakturę za opiekę nad dziećmi? Za gotowanie obiadów? Za nieprzespane noce przy gorączkującej Zosi?
Marek spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przesadzasz.
– Nie! – krzyknęłam. – Ty przesadzasz! Myślisz tylko o pieniądzach! A gdzie miłość? Gdzie szacunek?
Wyszedł bez słowa. Następnego dnia nie wrócił na noc.
Zostałam sama z dziećmi i rachunkiem na stole. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się szczęśliwa. Może wtedy, gdy Zosia po raz pierwszy powiedziała „mama”? Albo kiedy Marek przyniósł mi kwiaty bez okazji? To było tak dawno temu…
Zaczęłam szukać pracy. Wysłałam CV do kilku kawiarni w okolicy. Jedna z nich – mała kawiarenka prowadzona przez panią Krystynę – odezwała się po tygodniu.
– Pani Aniu, potrzebujemy kogoś do pomocy przy ciastach. Może pani spróbować.
Pierwszego dnia pracy ręce mi się trzęsły. Bałam się wszystkiego – ludzi, nowych obowiązków, nawet ekspresu do kawy. Ale pani Krystyna była cierpliwa.
– Każda z nas kiedyś zaczynała – powiedziała ciepło.
Po kilku tygodniach poczułam się pewniej. Zaczęłam rozmawiać z klientami, śmiać się z koleżankami z pracy. Po raz pierwszy od lat poczułam się potrzebna i doceniona.
Marek dzwonił coraz rzadziej. Przysyłał tylko przelewy na dzieci i krótkie wiadomości: „Odebrać Zosię od lekarza”, „Zapłacić za przedszkole”.
Któregoś dnia przyszedł do kawiarni. Usiadł przy stoliku pod oknem i patrzył na mnie długo.
– Aniu… – zaczął niepewnie. – Chciałem porozmawiać.
Usiadłam naprzeciwko niego, czując w sobie mieszankę strachu i gniewu.
– O czym?
– O nas… O tym wszystkim…
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Marek, czy ty jeszcze mnie kochasz? Czy jestem dla ciebie tylko kosztem?
Zamilkł. Po chwili wyszedł bez słowa.
Tamtego wieczoru długo płakałam. Ale już nie ze smutku – z ulgi. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej żyć w świecie rachunków i rozliczeń. Że zasługuję na coś więcej niż bycie pozycją w domowym budżecie.
Z czasem nauczyłam się być sama ze sobą. Zaczęłam chodzić na spacery po Łazienkach, zapisałam się na kurs fotografii. Dzieci rosły, a ja rosłam razem z nimi – już nie jako żona Marka, ale jako Anna.
Czasem jeszcze wracam myślami do tamtego wieczoru i pytam siebie: czy naprawdę można wycenić miłość? Czy rodzina to tylko suma wydatków i wpływów? A może najważniejsze rachunki to te, które wystawiamy sami sobie – za odwagę bycia sobą?