Kiedy Mąż Wyjechał w Delegację, Teściowa Wyrzuciła Mnie z Domu: Historia o Zdradzie i Odwadze
— Wychodź stąd! — wrzasnęła pani Barbara, moja teściowa, rzucając moją kurtkę na podłogę w przedpokoju. Stałam jak sparaliżowana, patrząc, jak z furią pakuje moje ubrania do walizki. Moje rzeczy, moje życie — wszystko lądowało na podłodze, jakby nie miało żadnej wartości.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jeszcze rano rozmawiałyśmy o pogodzie przy kawie, a teraz ona dosłownie wyrzucała mnie z domu. Domu, w którym mieszkałam z jej synem przez ponad cztery lata, zanim zostaliśmy małżeństwem. Domu, który miał być moim azylem.
Mój mąż Janek wyjechał trzy dni temu w delegację do Wrocławia. Zawsze miałam z nim dobry kontakt, byliśmy partnerami, wspieraliśmy się. Ale jego matka nigdy mnie nie zaakceptowała. Od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. „To dom Janka, nie twój” — powtarzała przy każdej okazji.
Tego dnia wszystko się zmieniło. Pani Barbara weszła do mojego pokoju bez pukania i zaczęła wyciągać moje rzeczy z szafy. — Co pani robi?! — zapytałam zszokowana. — Robię to, co powinnam była zrobić dawno temu! — odpowiedziała lodowatym tonem. — Jesteś tu tylko pasożytem! Janek zasługuje na lepszą żonę.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam się bronić: — Proszę przestać! To jest też mój dom! — Twój dom? — zaśmiała się pogardliwie. — Ty nawet nie masz pracy! Żyjesz na koszt mojego syna!
To był cios poniżej pasa. Straciłam pracę dwa miesiące temu, firma upadła przez inflację i kryzys. Szukałam nowej, ale nie było łatwo. Janek mnie wspierał, ale jego matka widziała we mnie tylko darmozjada.
Zadzwoniłam do Janka od razu, ale nie odbierał. Był na spotkaniu służbowym. Zostałam sama z krzykiem i pogardą teściowej. Kiedy próbowałam zabrać swoje rzeczy, ona dosłownie wypchnęła mnie za drzwi.
Stałam na klatce schodowej z walizką i płaczem w oczach. Pierwszy raz w życiu poczułam się tak bezradna i upokorzona. Zadzwoniłam do taty. — Tato… teściowa mnie wyrzuciła… — wyszeptałam przez łzy. Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam: — Córeczko, zaraz po ciebie przyjadę.
Czekając na ojca, zadzwoniłam jeszcze do mojego brata Michała. Był w szoku: — Co?! Jak ona mogła?! Przyjedź do nas, nie musisz tam wracać!
W drodze do rodzinnego domu czułam się jak dziecko po wielkiej porażce. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy Janek stanie po mojej stronie? Czy wrócę jeszcze do tego domu? Czy to koniec mojego małżeństwa?
W rodzinnym domu przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Mama płakała razem ze mną, tata próbował mnie pocieszyć: — To nie twoja wina. Jesteś silna, dasz sobie radę.
Wieczorem zadzwonił Janek. Był wściekły na matkę, ale też rozgoryczony całą sytuacją. — Kochanie, przepraszam… Nie wiedziałem, że ona jest zdolna do czegoś takiego… — mówił drżącym głosem. — Muszę wrócić wcześniej.
Przez kolejne dni rozmawialiśmy godzinami przez telefon. Janek próbował przekonać matkę do przeprosin, ale ona była nieugięta: — Albo ona, albo ja! — krzyczała podobno podczas każdej rozmowy.
Zaczęły się rodzinne narady i kłótnie. Janek był rozdarty między mną a matką. Ja czułam się coraz bardziej winna i niechciana. Zaczęłam myśleć o rozwodzie.
Mój brat Michał próbował mnie przekonać: — Nie możesz pozwolić się tak traktować! Jeśli Janek cię kocha, powinien postawić sprawę jasno.
Po tygodniu Janek wrócił do Warszawy i przyszedł do mojego rodzinnego domu. Był blady i zmęczony. Usiadł naprzeciwko mnie i powiedział: — Kocham cię i chcę być z tobą… Ale nie wiem, czy dam radę zerwać kontakt z matką.
Patrzyłam na niego i czułam mieszankę miłości i rozczarowania. Wiedziałam, że jeśli wrócę do tego domu, zawsze będę tam intruzem.
— Musisz wybrać — powiedziałam cicho. — Albo budujemy nasze życie razem, albo zostajemy niewolnikami cudzych oczekiwań.
Janek milczał długo. W końcu wyszedł bez słowa.
Minęły dwa tygodnie ciszy. W tym czasie znalazłam pracę w małym biurze rachunkowym niedaleko domu rodziców. Powoli odzyskiwałam równowagę.
Pewnego dnia dostałam wiadomość od Janka: „Przepraszam. Nie potrafię się postawić matce. Chcę twojego szczęścia, nawet jeśli to nie będzie ze mną”.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Straciłam męża, ale odzyskałam siebie.
Dziś patrzę na tamte wydarzenia inaczej. Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć własną wartość? Czy rodzina to zawsze wsparcie? A może czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć: dość?