„Dlaczego mój syn powiedział, że nie jestem zaproszona na jego ślub?” – Historia matki, która poświęciła wszystko, a i tak straciła najważniejsze
– Mamo, nie chcę, żebyś przyszła na mój ślub.
Te słowa usłyszałam w kuchni, w środku zwykłego popołudnia, kiedy kroiłam ogórki do sałatki. Michał stał w drzwiach, z rękami w kieszeniach, wzrok wbity w podłogę. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Moje serce zaczęło bić szybciej, a dłonie zadrżały tak mocno, że nóż wypadł mi z ręki.
– Co ty mówisz? – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Michał podniósł głowę. Jego twarz była napięta, jakby walczył ze sobą. – Po prostu… to nie jest dobry pomysł. Ola… Ola uważa, że to będzie lepiej dla wszystkich.
Ola. Jego narzeczona. Dziewczyna z dobrego domu, której rodzice patrzyli na mnie z góry od pierwszego spotkania. Zawsze czułam się przy nich jak ktoś gorszy – spracowane dłonie, tania sukienka, brak wykształcenia. Ale przecież to ja wychowałam Michała. To ja siedziałam przy nim nocami, kiedy miał gorączkę. To ja pracowałam na dwie zmiany w piekarni i sprzątałam u sąsiadów, żeby miał nowe buty do szkoły.
– Michał, ja… – zaczęłam, ale przerwał mi gestem.
– Mamo, proszę. Nie chcę o tym rozmawiać.
Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z roztrzaskanym sercem i ogórkami rozsypanymi po podłodze.
Nie spałam tej nocy. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt surowa? Czy za bardzo go chroniłam? Przypomniałam sobie wszystkie te lata samotności – jak wracałam zmęczona do domu i znajdowałam Michała śpiącego na kanapie z książką w ręku. Jak płakał po pierwszym dniu szkoły, bo dzieci śmiały się z jego starego plecaka. Jak obiecałam mu wtedy, że już nigdy nie pozwolę nikomu go skrzywdzić.
Rano zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia.
– Anka, co się stało? Michał do mnie dzwonił… mówił coś o ślubie.
Opowiedziałam jej wszystko. Basia milczała przez chwilę.
– On ci tego nie zrobił sam z siebie – powiedziała w końcu. – Ta jego Ola… ona zawsze chciała mieć wszystko pod kontrolą.
– Ale przecież to mój syn! – wybuchłam. – Jak mógł pozwolić jej decydować?
Basia westchnęła. – Dzieci dorastają i czasem wybierają źle. Ale ty zawsze byłaś dla niego wszystkim. Może on tego teraz nie widzi, ale kiedyś zrozumie.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. W pracy robiłam wszystko mechanicznie. Ludzie pytali mnie o ślub Michała – czy już mam sukienkę, czy pomogę przy organizacji. Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam, że jeszcze nie wiem.
Wieczorami patrzyłam na stare zdjęcia: Michał na rowerze, Michał z pierwszym świadectwem z czerwonym paskiem, Michał na kolanach u mnie w kuchni. Próbowałam sobie przypomnieć moment, kiedy zaczęliśmy się oddalać. Może wtedy, gdy poszedł do liceum i zaczął spędzać więcej czasu poza domem? A może już wcześniej?
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do Michała. Mieszkał teraz z Olą w nowym bloku na obrzeżach miasta. Drzwi otworzyła mi ona – chłodna i uprzejma jak zawsze.
– Dzień dobry, pani Anno – powiedziała bez uśmiechu.
– Chciałabym porozmawiać z Michałem – odpowiedziałam drżącym głosem.
Wpuściła mnie do środka i zawołała go z kuchni. Michał przyszedł powoli, jakby bał się spojrzeć mi w oczy.
– Synku… – zaczęłam cicho. – Proszę cię tylko o jedno: powiedz mi prawdę. Dlaczego nie chcesz mnie na swoim ślubie?
Michał spuścił głowę.
– Ola uważa, że… że twoja obecność mogłaby być niezręczna dla jej rodziny. Że… że możesz powiedzieć coś niestosownego albo się rozpłakać.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
– A ty? Co ty uważasz?
Milczał długo. W końcu wyszeptał:
– Nie chcę kłótni na własnym ślubie.
Wyszłam stamtąd bez słowa. Na klatce schodowej łzy płynęły mi po policzkach ciurkiem. Czułam się upokorzona i zdradzona przez własne dziecko.
Przez kolejne tygodnie unikałam ludzi. Nie odbierałam telefonów od znajomych ani rodziny. W pracy brałam nadgodziny tylko po to, żeby nie musieć wracać do pustego mieszkania.
W dniu ślubu Michała obudziłam się wcześnie rano. Ubrałam się elegancko – tak jakby jednak ktoś miał mnie zaprosić – i usiadłam przy oknie z filiżanką kawy. Wyobrażałam sobie mojego syna stojącego przed ołtarzem bez matki u boku. Wyobrażałam sobie Olę uśmiechającą się triumfalnie do swoich rodziców.
Po południu zadzwoniła Basia.
– Anka… wiem, że ci ciężko. Ale musisz żyć dalej. Masz prawo być szczęśliwa.
Zamknęłam oczy i poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Minęły miesiące zanim Michał zadzwonił pierwszy raz po ślubie.
– Mamo… chciałem ci powiedzieć, że… przepraszam.
Nie odpowiedziałam od razu. Siedziałam w ciszy, słuchając jego oddechu po drugiej stronie słuchawki.
– Synku… kocham cię mimo wszystko – powiedziałam w końcu cicho.
Dziś wiem jedno: można oddać komuś całe serce i nadal zostać odrzuconym. Ale czy to znaczy, że powinnam przestać kochać? Czy matczyna miłość naprawdę ma granice?