Czy naprawdę nie jestem wystarczająco dobrą matką?

— Znowu płacze. — Głos Pawła był chłodny, jakby nie mówił o naszym synku, tylko o zepsutym kranie. — Może powinnaś go oddać komuś, kto sobie poradzi.

Zamarłam z małym Antosiem na rękach. Jego ciałko drżało od szlochu, a ja czułam, jak moje serce pęka na kawałki. Próbowałam go uspokoić, kołysałam, śpiewałam cicho kołysankę, ale łzy napływały mi do oczu. Nie dlatego, że Antoś płakał — dzieci płaczą, to normalne. Ale dlatego, że mój własny mąż patrzył na mnie z pogardą i rozczarowaniem.

— Paweł, proszę cię… — wyszeptałam. — Jestem zmęczona, ale staram się. On jest jeszcze taki malutki.

— Właśnie dlatego powinnaś się zastanowić — przerwał mi ostro. — Nie radzisz sobie. Cały czas płaczesz razem z nim. Nie śpisz, nie jesz, nie rozmawiasz ze mną. To nie jest normalne.

Chciałam mu powiedzieć, że to wszystko przez hormony, przez bezsenność, przez lęk, który ściskał mnie za gardło od dnia porodu. Ale słowa ugrzęzły mi w ustach. Zamiast tego przytuliłam mocniej Antosia i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

Odkąd wróciliśmy ze szpitala, wszystko się zmieniło. Paweł był kiedyś czuły, troskliwy. Cieszył się na narodziny syna, planował wspólne spacery po Łazienkach, rodzinne wyjazdy nad morze. Ale kiedy zobaczył mnie roztrzęsioną, niepewną siebie i wiecznie zmęczoną, coś w nim pękło. Zaczął coraz częściej wychodzić z domu, wracał późno, unikał rozmów. A kiedy już rozmawialiśmy, to tylko o tym, jak bardzo się zawiodłam jako matka.

— Może powinniśmy oddać go do adopcji — powiedział pewnego wieczoru, kiedy Antoś miał kolki i płakał bez przerwy od trzech godzin. — Są ludzie, którzy naprawdę chcą mieć dziecko i potrafią się nim zająć.

Poczułam wtedy taki ból, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Jak on mógł? Przecież to nasz syn! Moje dziecko! Nawet jeśli czasem mam ochotę uciec na koniec świata i przespać całą dobę bez przerwy na karmienie czy przewijanie — to przecież kocham go nad życie.

Ale Paweł nie ustępował. Zaczął rozmawiać z moją mamą za moimi plecami. Słyszałam ich szeptane rozmowy w kuchni:

— Ona sobie nie radzi, pani Zosiu. Może trzeba jej pomóc podjąć decyzję…

Mama patrzyła na mnie z troską i smutkiem. Próbowała mnie wspierać, ale widziałam w jej oczach cień wątpliwości.

— Może Paweł ma trochę racji? — zapytała pewnego dnia delikatnie. — Jesteś taka przygaszona… Może powinnaś porozmawiać z kimś? Psychologiem?

Zgodziłam się tylko dlatego, że już nie miałam siły walczyć. Poszłam do poradni rodzinnej na Pradze. Siedziałam tam skulona na krześle i opowiadałam obcej kobiecie o tym, jak bardzo boję się być matką. Jak czasem mam wrażenie, że Antoś lepiej by sobie poradził beze mnie.

— To nieprawda — powiedziała psycholożka stanowczo. — Każda młoda mama czuje się czasem zagubiona. To normalne. Ale jeśli czujesz się przytłoczona cały czas — to znak, że potrzebujesz wsparcia. Nie jesteś złą matką.

Wróciłam do domu z nową nadzieją. Chciałam powiedzieć Pawłowi o tej rozmowie, o tym, że może jednak dam radę. Ale on tylko wzruszył ramionami.

— To tylko twoje wymówki — rzucił zimno. — Ja już podjąłem decyzję.

Zaczął szukać informacji o adopcji w internecie. Widziałam wydrukowane broszury na stole w kuchni. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub moim płaczem.

— Dlaczego mi to robisz? — zapytałam go pewnej nocy przez łzy. — Przecież to nasze dziecko!

— Bo chcę dla niego lepszego życia! — krzyknął Paweł. — Ty nie jesteś sobą! Nie poznaję cię! Wszyscy widzą, że sobie nie radzisz!

Czułam się coraz bardziej samotna. Przyjaciółki przestały dzwonić — chyba bały się mojej rozpaczy albo nie wiedziały, co powiedzieć. Mama przychodziła coraz rzadziej; mówiła tylko: „Musisz coś postanowić”.

Któregoś dnia Antoś zachorował na zapalenie ucha. Siedziałam z nim całą noc w szpitalu dziecięcym na Niekłańskiej, trzymając go za rączkę i modląc się o cud. Wtedy zrozumiałam: nikt nie pokocha go tak jak ja. Nikt nie będzie czuwał przy nim z takim oddaniem.

Kiedy wróciłam do domu po tej nocy pełnej strachu i nadziei, Paweł czekał na mnie w przedpokoju.

— I co teraz? — zapytał bez emocji.

Popatrzyłam mu prosto w oczy.

— Nie oddam mojego dziecka — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Jeśli chcesz odejść, odejdź. Ale ja zostaję z Antosiem.

Paweł milczał długo, potem wyszedł trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory jesteśmy właściwie osobno. On wraca tylko po rzeczy albo żeby zobaczyć syna na chwilę. Ja uczę się być mamą każdego dnia od nowa: czasem płaczę razem z Antosiem, czasem śmiejemy się do łez.

Czasem myślę: może rzeczywiście nie jestem idealna? Może nigdy nie będę taką matką jak z reklam czy filmów? Ale czy to znaczy, że moje dziecko zasługuje na inną mamę?

Czy naprawdę trzeba być doskonałym, żeby kochać i być kochanym? Czy inni też czują się czasem tak bezradni jak ja?