„Czy dzieci mogą oddalić się od ojca po rozwodzie?”: Moje córki unikają mnie, odkąd odszedłem
– Tata, nie mogę teraz rozmawiać, mam dużo nauki – głos Zosi był chłodny, niemal obcy. Siedziałem na łóżku w wynajętym mieszkaniu, patrząc na ekran telefonu, na którym wyświetlała się jej twarz. Próbowałem jeszcze coś powiedzieć, zapytać o szkołę, o jej nową pasję do rysowania, ale ona już była myślami gdzie indziej. – Zadzwonię później – rzuciła i rozłączyła się bez cienia emocji.
Zawsze myślałem, że będę dla moich córek kimś więcej niż tylko weekendowym ojcem. Przez lata z Magdą tworzyliśmy rodzinę – może nie idealną, ale naszą. Kiedy pojawiły się Zosia i Lena, świat stanął na głowie. Magda całą swoją energię skierowała na dziewczynki. Ja starałem się być wsparciem, ale z czasem czułem się coraz bardziej zbędny. Nasze rozmowy sprowadzały się do logistyki: kto odbierze dzieci ze szkoły, kto zrobi zakupy, kto zawiezie Lenę na balet. Między nami nie było już miejsca na czułość czy zwykłą bliskość.
Pamiętam jedną z ostatnich kłótni. – Ty nigdy nie rozumiesz, co to znaczy być matką! – krzyczała Magda, a ja stałem bezradny w kuchni, ściskając kubek z zimną już kawą. – A ty nie rozumiesz, jak to jest być niewidzialnym w swoim własnym domu! – odpowiedziałem z goryczą. Wtedy już wiedziałem, że coś się skończyło.
Rozwód był formalnością. Sąd, mediacje, podział majątku. Najtrudniejsze było patrzeć na Zosię i Lenę, które nie rozumiały, dlaczego tata nagle wyprowadza się do innego mieszkania. – Tato, czy już nas nie kochasz? – zapytała Lena pierwszego dnia po mojej wyprowadzce. To pytanie śni mi się do dziś.
Na początku próbowałem być najlepszym ojcem na świecie. Każdy weekend planowałem co do minuty: kino, lody, wycieczki rowerowe. Ale dziewczynki coraz częściej odwoływały spotkania. – Mama mówi, że musimy odrobić lekcje – tłumaczyła Zosia. Czułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
Pewnego dnia odebrałem telefon od Magdy. – Może przestań naciskać na dziewczynki? One muszą się przyzwyczaić do nowej sytuacji – powiedziała chłodno. – Ale ja chcę być obecny w ich życiu! – odpowiedziałem z rozpaczą. – Może gdybyś był obecny wcześniej… – usłyszałem i poczułem, jak coś we mnie pęka.
Zacząłem zauważać zmiany w zachowaniu córek. Zosia przestała dzielić się ze mną swoimi sekretami. Lena nie chciała już razem rysować ani grać w planszówki. Kiedy przychodziły do mnie na weekendy, siedziały z telefonami albo pisały z koleżankami. Próbowałem rozmawiać, pytać o szkołę, o przyjaciół, ale odpowiadały półsłówkami.
Najgorsze były święta. W Wigilię siedziałem sam przy stole z barszczem i uszkami kupionymi w osiedlowym sklepie. Dziewczynki były u Magdy i jej rodziców. Zadzwoniłem do nich, ale rozmowa trwała dwie minuty. – Wesołych Świąt, tato – powiedziały niemal jednocześnie i wróciły do swoich zajęć.
Czasem spotykam znajomych na ulicy. – Jak tam dziewczynki? – pytają z uśmiechem. Odpowiadam automatycznie: – Dobrze, rosną jak na drożdżach. Ale w środku czuję pustkę.
Próbowałem wszystkiego: rodzinnych terapii, wspólnych wyjazdów, nawet gotowania ich ulubionych dań. Nic nie działało. Magda twierdziła, że to naturalne po rozwodzie, że dzieci muszą mieć czas na adaptację. Ale ja widziałem coś więcej: dystans, który rósł z każdym tygodniem.
Pewnego wieczoru Lena przyszła do mnie zapłakana. – Mama powiedziała, że to twoja wina, że już nie mieszkamy razem… – wyszeptała przez łzy. Przytuliłem ją mocno i poczułem narastającą wściekłość na Magdę i na siebie samego. Czy naprawdę byłem aż tak złym ojcem i mężem?
Zacząłem analizować każdy szczegół naszego wspólnego życia: czy za mało okazywałem miłość? Czy za dużo pracowałem? Czy mogłem zrobić coś inaczej? W pracy byłem cieniem samego siebie; koledzy pytali, czy wszystko w porządku. Odpowiadałem wymijająco.
Minęły dwa lata od rozwodu. Zosia ma już czternaście lat i coraz częściej mówi o wyjeździe do liceum z internatem w innym mieście. Lena zamknęła się w sobie; rzadko odbiera telefony ode mnie. Czuję się jak widmo przeszłości w ich życiu.
Ostatnio próbowałem porozmawiać z Magdą o wspólnym spotkaniu całą czwórką – dla dobra dziewczynek. Odmówiła stanowczo: – To nie jest dobry pomysł. One muszą mieć stabilizację.
Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na puste podwórko pod blokiem. Przypominam sobie czasy, gdy biegałem tam z dziewczynkami za piłką albo uczyłem je jeździć na rowerze. Teraz jestem tylko dodatkiem do ich życia; kimś, kogo można odwiedzić od święta.
Czy można odzyskać utraconą bliskość z własnymi dziećmi? Czy rozwód zawsze musi oznaczać oddalenie? A może to ja popełniłem błąd nie wtedy, gdy odszedłem od Magdy, ale dużo wcześniej…