Częste wizyty teścia wywróciły nasze życie do góry nogami: Moje próby rozmowy z żoną były daremne
— Znowu? — wyszeptałem pod nosem, słysząc znajome pukanie do drzwi. Była sobota, godzina dziewiąta rano. Ledwo zdążyłem zrobić sobie kawę, kiedy usłyszałem ciężkie kroki na klatce schodowej. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, drzwi otworzyły się z trzaskiem i w progu stanął mój teść, pan Marian, z siatką pełną zakupów i nieodłącznym grymasem niezadowolenia na twarzy.
— Dzień dobry, dzieci! — zawołał głośno, jakby chciał obudzić cały blok. — Przyniosłem wam trochę świeżych bułek i kiełbasę z targu. W tej okolicy to chyba nie ma porządnych sklepów, co?
Moja żona, Ania, wybiegła z sypialni w piżamie, uśmiechając się szeroko. — Tato! Jak miło, że wpadłeś! — rzuciła się mu na szyję. Ja stałem w kuchni, ściskając kubek tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.
To nie był pierwszy raz. Od naszej przeprowadzki do Wrocławia minęło pół roku. Z początku wszystko układało się świetnie — nowe mieszkanie, nowe możliwości, praca w centrum miasta. Byliśmy podekscytowani, pełni planów na przyszłość. Ania znalazła pracę w bibliotece, ja dostałem awans w firmie informatycznej. Wieczorami spacerowaliśmy po rynku, rozmawialiśmy o dzieciach, o podróżach. Byliśmy szczęśliwi.
Ale potem pojawił się on. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa razy, aż w końcu zaczął wpadać niemal codziennie. Zawsze miał jakiś powód: a to sprawdzić, czy dobrze zamontowałem półkę, a to przynieść domowe przetwory, a to naprawić cieknący kran (który przecież nie cieknął). Z czasem zacząłem czuć się jak gość we własnym domu.
— Może byś się w końcu nauczył gotować rosół? — rzucił kiedyś Marian podczas obiadu. — Ania zawsze lubiła mój rosół. Ty chyba nie masz do tego ręki.
Zacisnąłem zęby. Ania tylko się uśmiechnęła i zmieniła temat. Próbowałem rozmawiać z nią o tym wieczorem.
— Kochanie, czy nie uważasz, że twój tata trochę za często nas odwiedza? — zapytałem ostrożnie.
Spojrzała na mnie zaskoczona. — Przesadzasz. Przecież pomaga nam, przynosi jedzenie, naprawia różne rzeczy… Poza tym jest samotny od śmierci mamy.
— Rozumiem to, ale… ja też potrzebuję trochę prywatności. Chciałbym czasem spędzić weekend tylko z tobą.
Westchnęła ciężko i odwróciła się do ściany. — Nie przesadzaj. To mój ojciec.
Od tamtej pory każda próba rozmowy kończyła się kłótnią lub milczeniem. Zacząłem unikać domu po pracy, zostawałem dłużej w biurze albo szedłem na siłownię. Czułem się coraz bardziej wyobcowany.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej niż zwykle. W mieszkaniu panowała cisza. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem Mariana siedzącego przy stole z moją żoną. Rozmawiali szeptem. Gdy mnie zobaczyli, nagle ucichli.
— Coś się stało? — zapytałem podejrzliwie.
— Nic takiego — odpowiedziała Ania szybko. — Po prostu rozmawialiśmy o remoncie łazienki.
Poczułem ukłucie zazdrości i gniewu. Czy naprawdę nie mogę być częścią tych rozmów? Czy zawsze będę tym obcym?
Wieczorem wybuchłem.
— Mam już dość! — krzyknąłem. — To jest NASZ dom! Chcę mieć wpływ na to, kto tu przychodzi i kiedy!
Ania spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
— Nie rozumiesz… On jest dla mnie wszystkim! Po śmierci mamy tylko on mi został!
— A ja? Ja się nie liczę?
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem wyszła z pokoju i trzasnęła drzwiami.
Od tamtej pory nasze relacje stały się jeszcze bardziej napięte. Marian przychodził coraz częściej, jakby chciał udowodnić mi swoją przewagę. Zacząłem mieć wrażenie, że to on jest głową rodziny, a ja tylko dodatkiem.
W pracy przestałem się skupiać. Koledzy pytali, czy wszystko u mnie w porządku. Kiedyś bym się wygadał, ale teraz czułem tylko wstyd i bezsilność.
W końcu postanowiłem porozmawiać z teściem sam na sam.
— Panie Marianie — zacząłem niepewnie — czy mógłby pan dać nam trochę więcej przestrzeni? Chciałbym spędzać więcej czasu z Anią sam na sam.
Spojrzał na mnie chłodno.
— Myślisz, że możesz mi zabronić widywać własną córkę? Ty jej nawet nie rozumiesz! Ona potrzebuje rodziny!
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem się jak intruz we własnym życiu.
Minęły kolejne tygodnie. W domu panowała cisza przerywana tylko odgłosami telewizora lub stukotem kluczy Mariana w drzwiach. Z Anią rozmawialiśmy coraz mniej. Każda próba rozmowy kończyła się płaczem lub kłótnią.
Pewnego wieczoru usiadłem sam na balkonie i patrzyłem na światła miasta. Zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Czy powinienem był być bardziej stanowczy? Czy może bardziej wyrozumiały?
Czasem myślę: czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć się przez niego opuszczonym? Czy rodzina powinna być azylem czy polem bitwy?
Nie wiem już, co robić dalej… Może ktoś z was miał podobną sytuację? Jak sobie poradziliście?