Adam chciał odzyskać moją miłość wyjątkowym prezentem. Nie spodziewałam się, jak bardzo to wszystko nas rozdzieli…

— Ruby, czy ty mnie w ogóle jeszcze słyszysz? — Adam stał w progu kuchni, a jego głos drżał od napięcia. Siedziałam przy stole, wpatrzona w kubek z zimną już herbatą. Słońce wpadało przez okno, oświetlając stertę nieumytych naczyń i gazetę z zeszłego tygodnia.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam pustkę, jakby ktoś wymazał wszystkie kolory z mojego życia. Od kiedy przeszłam na emeryturę, dni zlewały się w jedną szarą masę. Na początku cieszyłam się wolnością: piekłam ciasta dla wnuków, chodziłam na spacery z sąsiadką, nawet zaczęłam malować akwarele. Ale po kilku miesiącach poczułam się jak duch we własnym domu.

Adam widział, że coś jest nie tak. Próbował mnie rozśmieszać, zabierał do kina, nawet sam gotował obiady — choć kuchnia po tym wyglądała jak po przejściu huraganu. Ale ja coraz częściej zamykałam się w sobie.

— Może powinnaś wrócić do pracy? — zapytał pewnego wieczoru, kiedy leżeliśmy obok siebie, każde z nosem w swojej książce.

— Kto zatrudni starą babę? — rzuciłam gorzko.

— Przestań tak mówić — odparł cicho. — Jesteś mądra i masz doświadczenie.

Nie odpowiedziałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Adam już coś planuje.

Kilka tygodni później wróciłam z biblioteki — dostałam tam pracę na pół etatu. Czułam się potrzebna, choć praca była monotonna: układanie książek, pomoc dzieciakom przy wyborze lektur, rozmowy z emerytami o dawnych czasach. Ale przynajmniej miałam powód, by rano wstać z łóżka.

Pewnego popołudnia Adam czekał na mnie w salonie. Na stole stało pudełko przewiązane czerwoną wstążką.

— To dla ciebie — powiedział z uśmiechem.

Spojrzałam na niego podejrzliwie. Ostatni raz dostałam prezent bez okazji chyba dwadzieścia lat temu.

— Otwórz — zachęcił.

Rozwiązałam wstążkę i uniosłam wieczko. W środku leżały dwa bilety lotnicze i folder: „Wycieczka marzeń do Paryża dla dwojga”.

Zamarłam. Paryż… Kiedyś marzyliśmy o tej podróży, ale życie zawsze stawało na drodze: dzieci, kredyt, praca.

— Chciałem ci przypomnieć, jak to jest marzyć — powiedział Adam cicho. — Może… może tam odnajdziemy siebie na nowo?

Poczułam łzy pod powiekami. Z jednej strony byłam wzruszona, z drugiej — przerażona. Czy naprawdę można odbudować coś, co przez lata powoli gasło?

Wyjazd zaplanowaliśmy na maj. Przez kilka tygodni żyliśmy tym wyjazdem: Adam uczył się kilku francuskich zwrotów („bonjour”, „merci”, „deux cafés s’il vous plaît”), ja przeglądałam przewodniki i szukałam najładniejszych sukienek w second-handzie.

Ale im bliżej było do wyjazdu, tym bardziej czułam niepokój. W pracy czułam się potrzebna, a tu miałam zostawić wszystko na dwa tygodnie. Poza tym… czy naprawdę chcę spędzić tyle czasu tylko z Adamem? Od lat żyliśmy obok siebie, każde zamknięte w swoim świecie.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Lot minął spokojnie, choć Adam narzekał na ciasnotę foteli i niesmaczne kanapki. W Paryżu wszystko było piękne: kwitnące kasztanowce, zapach kawy unoszący się nad ulicami, muzyka akordeonisty pod katedrą Notre-Dame.

Ale między nami narastało napięcie. Adam chciał zwiedzać muzea i chodzić po zabytkach, ja marzyłam o spokojnych spacerach nad Sekwaną i godzinach spędzonych w małych księgarniach. Każdy dzień kończył się kłótnią:

— Po co tu przyjechaliśmy? Żeby się kłócić o głupoty? — krzyczał Adam pewnego wieczoru w hotelowym pokoju.

— Może po to, żeby zobaczyć, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy! — odpowiedziałam ze łzami w oczach.

Milczał długo. Potem wyszedł trzaskając drzwiami.

Siedziałam sama na łóżku i patrzyłam na rozświetlone miasto za oknem. Zrozumiałam wtedy coś bolesnego: nie da się naprawić związku jednym gestem czy prezentem. Przez lata chowaliśmy urazy pod dywan, udawaliśmy, że wszystko jest dobrze — aż w końcu zabrakło nam wspólnego języka.

Po powrocie do Polski było jeszcze gorzej. Adam zamknął się w sobie, ja uciekałam do pracy i wnuków. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

Któregoś wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Ruby… Ja już nie wiem, jak do ciebie dotrzeć — powiedział cicho.

Spojrzałam mu prosto w oczy pierwszy raz od dawna.

— Może czas przestać próbować na siłę? Może musimy nauczyć się żyć osobno?

Nie odpowiedział. W jego oczach zobaczyłam smutek i ulgę jednocześnie.

Dziś mieszkamy razem, ale osobno. Każde ma swoje życie: ja bibliotekę i wnuki, on działkę i kolegów z klubu szachowego. Czasem mijamy się w kuchni i wymieniamy kilka słów o pogodzie albo polityce.

Często zastanawiam się: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy jeden prezent może uratować miłość? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co już dawno umarło?