Zimowy Szlak Przeznaczenia: Śmiertelna Trasa
Koła podmiejskiej elektryki wesoło stukały po szynach, a ja patrzyłem przez okno na przesuwające się świerki, których gałęzie iskrzyły się w niskim, zimowym słońcu. W wagonie panował gwar – śmiech, rozmowy, zapach termosów z kawą i czekoladą. Siedziałem obok Jaśka Wiśniowieckiego, mojego najlepszego przyjaciela i – nie ukrywajmy – idola całej naszej grupy. To on był pomysłodawcą tej wyprawy: zimowy szlak narciarski przez Beskid Żywiecki, nocleg w schronisku, trochę adrenaliny i dużo śmiechu. Jasiek – sportowiec, dusza towarzystwa, zawsze pewny siebie. Zawsze pierwszy.
– Słuchajcie, nie ma co się cykać! – wołał do reszty, gdy pociąg zwalniał przed naszą stacją. – Trasa jest trudna, ale damy radę. Kto jak nie my?
Wszyscy się śmiali. Ja też. Ale gdzieś w środku czułem niepokój. Może to przez to, że dzień wcześniej pokłóciłem się z siostrą, Martą. Miała żal, że znów ją zostawiam samą z mamą chorą na serce. „Zawsze wybierasz Jaśka i swoje przygody!” – krzyczała przez telefon. „A co jeśli coś się stanie?” Zignorowałem ją. Przecież nic się nie stanie.
Wysiedliśmy na małej stacyjce. Śnieg skrzypiał pod butami, a powietrze było tak czyste, że aż bolały płuca. Jasiek zarządził szybkie rozgrzewki i już po chwili sunęliśmy przez las. Było pięknie – biel, cisza przerywana tylko naszymi głosami i śmiechem. Ale im wyżej, tym pogoda robiła się bardziej kapryśna. Wiatr wiał coraz mocniej, a niebo zasnuwały ciężkie chmury.
– Spokojnie! – Jasiek zatrzymał się na polanie i spojrzał na mapę. – Do schroniska jeszcze dwie godziny. Damy radę przed zmrokiem.
Ale wtedy zaczęły się kłopoty. Anka skręciła kostkę na stromym zjeździe. Zatrzymaliśmy się, bandażowaliśmy ją jak umieliśmy – w końcu byliśmy studentami medycyny! – ale szło coraz wolniej. Jasiek był wyraźnie podenerwowany.
– Musimy przyspieszyć! – syknął do mnie na osobności. – Jeśli nie zdążymy przed nocą, będzie kiepsko.
– Może lepiej zawrócić? – zaproponowałem cicho.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty zawsze musisz być taki ostrożny? Przecież damy radę!
Ruszyliśmy dalej. Śnieg zaczął padać gęsto, wiatr zamieniał się w zamieć. Ledwo widzieliśmy siebie nawzajem. Anka szła coraz wolniej, a reszta grupy zaczynała się niecierpliwić.
– Jasiek, to nie ma sensu! – krzyknęła Magda. – Ona nie da rady!
Jasiek zacisnął zęby.
– Nie zostawimy jej przecież!
Wtedy padła najgorsza decyzja: rozdzieliliśmy się. Jasiek z dwójką chłopaków miał pójść szybciej do schroniska po pomoc, a ja zostałem z Anką i Magdą.
– Tylko nie schodźcie ze szlaku! – rzucił na odchodne Jasiek.
Patrzyłem za nimi przez chwilę, aż zniknęli we mgle śnieżnej zawiei. Zostałem sam z dziewczynami pośrodku białego piekła. Anka była blada jak ściana i trzęsła się z zimna.
– Musimy znaleźć jakieś schronienie – powiedziałem cicho.
Szliśmy powoli, krok za krokiem. W pewnym momencie Magda zaczęła płakać.
– To wszystko przez Jaśka! On zawsze musi być bohaterem!
Nie odpowiedziałem. W głowie miałem słowa Marty: „A co jeśli coś się stanie?” Zaczynałem rozumieć jej lęk.
Nagle usłyszeliśmy wołanie. Ktoś krzyczał nasze imiona. To był Jasiek! Wrócił po nas sam.
– Nie mogłem was zostawić! Tamci poszli dalej po pomoc! – wyjaśnił zdyszany.
Pomógł mi zrobić prowizoryczne nosze dla Anki i ruszyliśmy razem przez las. Ale śnieżyca była coraz gorsza. Zgubiliśmy szlak.
Wtedy wydarzyło się coś strasznego: Jasiek poślizgnął się na oblodzonym zboczu i runął w dół urwiska. Wszystko trwało sekundę – krzyk, trzask łamanych gałęzi i cisza.
Zamarliśmy z przerażenia.
– Jasiek! – wrzasnąłem i rzuciłem się w dół za nim.
Znalazłem go kilkanaście metrów niżej. Leżał nieruchomo, twarz miał pobladłą od śniegu i bólu.
– Nie czuję nóg… – wyszeptał.
Z trudem wyciągnęliśmy go na prowizorycznych noszach do miejsca, gdzie mogliśmy rozbić awaryjny namiot. Magda pobiegła po pomoc do schroniska – była jedyną osobą zdolną jeszcze iść.
Czekaliśmy w ciemności, tuląc się do siebie dla ciepła. Jasiek był przytomny, ale wiedziałem już wtedy: jego życie nie będzie takie jak dawniej.
Ratownicy przyszli dopiero nad ranem. Ankę zabrali do szpitala z odmrożeniami, Jaśka z poważnym urazem kręgosłupa.
To była najdłuższa noc mojego życia.
Dziś minęły trzy lata od tamtej wyprawy. Jasiek porusza się na wózku inwalidzkim, ale nadal jest duszą towarzystwa – choć już nie tak pewny siebie jak kiedyś. Anka zerwała kontakt ze wszystkimi; mówiła, że nie może patrzeć na nasze twarze bez przypominania sobie tamtej nocy.
Marta wybaczyła mi dopiero po roku milczenia. Mama nigdy nie zapytała o szczegóły tej wyprawy – może bała się usłyszeć prawdę?
Często wracam myślami do tamtej decyzji: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy gdybym wtedy postawił się Jaśkowi mocniej, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można wybaczyć sobie błędy przeszłości? A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?