Zatracona w oczekiwaniu: dni pełne niepokoju

Znowu. Znowu ta sama cisza, która dzwoni mi w uszach, kiedy zegar wybija drugą w nocy. Chodzę tam i z powrotem po naszym małym mieszkaniu na Pradze, licząc kroki, jakby od tego miało zależeć, czy Bartek wróci wcześniej. Wczoraj wrócił dopiero nad ranem. Dziś nie odbiera telefonu. Próbuję nie panikować, ale każda minuta bez wiadomości od niego to jak kolejny kamień na mojej piersi.

– Gdzie ty jesteś? – szepczę do pustego pokoju, jakby ściany mogły mi odpowiedzieć. Przecież jeszcze dwa lata temu byliśmy szczęśliwi. Śmialiśmy się z byle czego, planowaliśmy wakacje nad Bałtykiem, kłóciliśmy się tylko o to, kto dziś gotuje obiad. Teraz wszystko się zmieniło. Bartek coraz częściej zostaje po godzinach w pracy, a ja coraz częściej zostaję sama z własnymi myślami.

Wczoraj, kiedy wrócił, nie wytrzymałam.

– Czy ty wiesz, jak ja się martwię? – rzuciłam mu w twarz, zanim zdjął buty. – Nie możesz chociaż zadzwonić?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby to ja byłam problemem.

– Przecież mówiłem, że mamy teraz dużo roboty. Nie przesadzaj.

– To nie przesada! – głos mi się załamał. – Po prostu… chcę wiedzieć, że wszystko z tobą w porządku.

Wzruszył ramionami i poszedł do łazienki. Zostawił mnie z tym wszystkim samą. Potem już nie rozmawialiśmy. Rano wyszedł do pracy, nawet nie patrząc mi w oczy.

Dziś jest jeszcze gorzej. Telefon milczy. W głowie pojawiają się najgorsze scenariusze. Może miał wypadek? Może… a może po prostu już mnie nie kocha? Ta myśl boli najbardziej.

Próbuję zająć się czymkolwiek – sprzątam kuchnię, układam książki na półce, nawet zaczynam prasować jego koszule, choć zawsze tego nienawidziłam. Ale nic nie pomaga. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawia, że serce podskakuje mi do gardła.

Mama dzwoni wieczorem.

– Kasiu, wszystko w porządku?

– Tak, mamo – kłamię. – Po prostu jestem zmęczona.

– A Bartek?

Milczę przez chwilę.

– Dużo pracuje ostatnio.

Słyszę jej westchnienie po drugiej stronie słuchawki.

– Uważaj na siebie, dziecko. Nie daj się zepchnąć na drugi plan.

Chciałabym jej powiedzieć, jak bardzo się boję. Jak bardzo czuję się niewidzialna w tym związku. Ale nie potrafię. Zawsze byłam tą silną, tą odpowiedzialną. Nie chcę jej martwić.

W końcu zasypiam na kanapie, ubrana, z telefonem w dłoni. Budzi mnie dźwięk klucza w zamku. Jest trzecia trzydzieści.

Bartek wchodzi cicho do mieszkania. Pachnie alkoholem i papierosami.

– Gdzie byłeś? – pytam szeptem, bo nie mam już siły krzyczeć.

– U Tomka. Oglądaliśmy mecz – odpowiada bez emocji.

Patrzę na niego i czuję narastającą złość.

– Wiesz, że się martwię! Nie możesz po prostu napisać SMS-a?

Wzdycha ciężko.

– Kasiu, daj spokój. Przecież nic się nie stało.

– Dla ciebie może nie…

Nie kończę zdania. On już idzie do sypialni, nawet nie patrząc na mnie.

Zostaję sama w ciemnym salonie. Czuję łzy pod powiekami, ale nie płaczę. Już dawno przestałam płakać przez Bartka. Zamiast tego zaczynam analizować wszystko od początku: kiedy to się zaczęło? Czy to moja wina? Może za bardzo go kontroluję? Może powinnam być bardziej wyrozumiała?

Następnego dnia próbuję z nim rozmawiać przy śniadaniu.

– Bartek… możemy pogadać?

Nie odrywa wzroku od telefonu.

– O czym?

– O nas…

Wzrusza ramionami.

– Przecież wszystko jest okej.

Czuję, jak coś we mnie pęka.

– Nie jest okej! Prawie ze sobą nie rozmawiamy! Ja… ja już nie wiem, co mam robić.

W końcu odkłada telefon i patrzy mi prosto w oczy.

– Kasiu… ja też jestem zmęczony. W pracy mam sajgon, szef mnie ciśnie… Po prostu potrzebuję trochę spokoju.

– A ja? Ja też potrzebuję spokoju! Potrzebuję ciebie!

Patrzy na mnie długo i ciężko wzdycha.

– Może powinniśmy trochę od siebie odpocząć?

Te słowa uderzają mnie jak policzek. Odpocząć? Od czego? Od siebie?

Przez kolejne dni żyjemy obok siebie jak współlokatorzy. On wraca późno, ja udaję, że śpię. W weekend wyjeżdża do rodziców pod Radomem – sam. Mówi, że musi przemyśleć parę spraw.

Zostaję sama z naszym kotem i tysiącem myśli w głowie. Przeglądam stare zdjęcia – uśmiechnięci na Mazurach, śmieszne selfie z Sylwestra sprzed trzech lat… Gdzie podziało się to wszystko?

Dzwonię do przyjaciółki, Magdy.

– Kasiu… musisz pomyśleć o sobie – mówi stanowczo. – Nie możesz wiecznie czekać aż on się ogarnie.

Ale jak mam przestać czekać? Przecież go kocham…

Wieczorem siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Czuję się tak bardzo samotna wśród tych wszystkich ludzi za szybą. Zastanawiam się: czy to już koniec? Czy jeszcze warto walczyć?

Bartek wraca po dwóch dniach. Wygląda na zmieszanego.

– Musimy pogadać – mówi cicho.

Siadamy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Słyszę tylko tykanie zegara i swoje własne serce bijące jak oszalałe.

– Kasiu… ja nie wiem, czy jeszcze potrafię być tym samym facetem co kiedyś – zaczyna powoli. – Przepraszam cię za wszystko… Ale chyba musimy dać sobie czas.

Patrzę na niego i czuję mieszankę ulgi i rozpaczy. Może to rzeczywiście jedyne wyjście? Może czasem trzeba pozwolić komuś odejść?

Kiedy zamyka za sobą drzwi, czuję pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Ale gdzieś głęboko pojawia się też cień nadziei – może teraz będę mogła odnaleźć siebie?

Czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo, że zapomina się o sobie? Czy warto czekać bez końca? A może czasem trzeba nauczyć się być szczęśliwym samemu?