Rozwód to było za mało: Jak mój były mąż i jego matka odebrali mi syna

– Nie rozumiesz, mamo! – krzyknął Kuba, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, czując, jak serce rozsadza mi klatkę piersiową. To nie był pierwszy raz, kiedy mój syn patrzył na mnie z nienawiścią w oczach. Ale tym razem w jego głosie było coś nowego – pogarda, której wcześniej nie znałam.

Wszystko zaczęło się jeszcze zanim się rozwiedliśmy z Pawłem. Przez osiem lat mieszkałam pod jednym dachem z jego matką, panią Haliną. To ona decydowała, co zjemy na obiad, jak urządzimy mieszkanie, nawet jaką szkołę wybierzemy dla Kuby. Paweł zawsze powtarzał: „Mama wie lepiej”. Ja milczałam, bo chciałam spokoju. Ale spokój był tylko pozorny – w środku czułam się jak cień samej siebie.

Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedzieliśmy przy stole, a Halina znowu narzekała na moją zupę. – U nas w domu zawsze gotowało się inaczej – mówiła z wyższością. Paweł kiwał głową, a Kuba patrzył na mnie z niepokojem. Wtedy jeszcze był po mojej stronie. Przytulał się do mnie wieczorami i pytał: „Mamo, dlaczego babcia cię nie lubi?”

Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi, że chcę rozwodu, nie wierzył mi. – Przesadzasz. Mama chce dla nas dobrze – powtarzał. Ale ja już nie mogłam dłużej żyć w tym domu, gdzie każdy mój krok był oceniany. Wyprowadziłam się z Kubą do wynajętego mieszkania. Myślałam, że teraz zacznie się nowe życie.

Przez pierwsze miesiące było ciężko, ale czułam ulgę. Kuba tęsknił za ojcem, ale powoli przyzwyczajał się do nowej rzeczywistości. Zaczęłam spotykać się z Michałem – cichym, spokojnym człowiekiem, który nigdy nie podnosił głosu i potrafił słuchać. Kuba go polubił. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Wszystko zmieniło się po pierwszych wakacjach u Pawła i Haliny. Kiedy Kuba wrócił, był inny – zamknięty w sobie, chłodny. Zaczął mówić do mnie „pani”, a Michała unikał jak ognia. Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę przez telefon:

– Mama już ma nowego faceta, wiesz? – mówił do babci. – Tak szybko zapomniała o tacie.

Serce mi pękło. Wiedziałam już wtedy, że Halina i Paweł robią wszystko, by nastawić Kubę przeciwko mnie. Zaczęły się awantury o każdą drobnostkę: o to, że Michał zostaje na noc, o to, że pracuję do późna, o to, że nie kupiłam Kuby nowego telefonu.

– U taty jest lepiej! Tam przynajmniej nikt mnie nie zmusza do jedzenia obrzydliwej zupy! – krzyczał Kuba pewnego wieczoru.

Michał próbował rozmawiać z nim spokojnie:
– Kuba, twoja mama bardzo cię kocha. Chcemy tylko twojego dobra.
Ale Kuba patrzył na niego z pogardą:
– Nie jesteś moim ojcem! Nigdy nim nie będziesz!

Czułam się bezsilna. Próbowałam rozmawiać z Pawłem:
– Dlaczego nastawiasz Kubę przeciwko mnie? To nasze dziecko!
On tylko wzruszał ramionami:
– Może gdybyś była lepszą matką…

Halina dzwoniła do mnie co kilka dni:
– Wstydź się! Rozbijasz rodzinę! Jak możesz pokazywać Kubie tego obcego faceta?

Zaczęłam mieć koszmary. Bałam się zasypiać, bo każda noc przynosiła nowe lęki: że Kuba odejdzie do ojca na stałe, że stracę go na zawsze.

Pewnego dnia Kuba wrócił ze szkoły i rzucił mi w twarz:
– Tata powiedział, że jak będę chciał, mogę zamieszkać u niego i babci.
Zamarłam. Wiedziałam, że jeśli pozwolę mu odejść, już nigdy nie odzyskam jego zaufania.

Próbowałam wszystkiego: rozmów z psychologiem szkolnym, wspólnych wyjść do kina, gotowania jego ulubionych potraw. Ale nic nie działało. Każda rozmowa kończyła się kłótnią.

Michał coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Widziałam w jego oczach zmęczenie i rezygnację.
– Może powinniśmy dać sobie spokój? – zapytał pewnego wieczoru.
Zacisnęłam pięści.
– Nie! Nie pozwolę Halinie wygrać! To moje życie!

Ale czy naprawdę miałam jeszcze jakieś życie? Czułam się jak marionetka w rękach byłego męża i jego matki. Każdego dnia walczyłam o syna, o siebie, o resztki godności.

Któregoś ranka Kuba spakował plecak i powiedział:
– Jadę do taty. Tam jest mój dom.
Nie zatrzymałam go. Stałam w oknie i patrzyłam, jak odchodzi bez słowa pożegnania.

Dziś siedzę sama w pustym mieszkaniu i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matka ma prawo walczyć o swoje szczęście kosztem dziecka? A może to właśnie ja jestem winna temu wszystkiemu?

Czasem myślę: czy naprawdę można wygrać z rodziną byłego męża? Czy istnieje szansa na szczęście po rozwodzie w kraju takim jak Polska? Może ktoś z was zna odpowiedź…