Po śmierci teściowej dowiedziałam się, co naprawdę o mnie myślała: Czy można zasłużyć na miłość, której nigdy nie było?
— Znowu nie tak, Aniu. Ziemniaki powinny być bardziej sypkie, a nie takie rozgotowane — głos pani Haliny rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon, który zawsze zwiastował kłopoty. Stałam przy zlewie, zaciskając dłonie na ściereczce, i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie przy niej.
Trzydzieści dwa lata. Tyle czasu minęło od dnia, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg jej mieszkania jako narzeczona Marka. Wtedy jeszcze miałam nadzieję, że z czasem mnie zaakceptuje. Że może nawet polubi. Ale od początku wiedziałam, że nie jestem tą, którą chciała dla swojego jedynego syna. Pani Halina była kobietą silną, wyniosłą, z zasadami wyrytymi w sercu jak epitafium na starym cmentarzu. Dla niej liczyły się tradycja, pochodzenie i… odpowiednie wykształcenie. Ja byłam tylko dziewczyną z małego miasteczka pod Lublinem, córką nauczycielki i kierowcy autobusu. Ona marzyła o synowej lekarce albo prawniczce z dobrej rodziny.
— Marek zasługuje na więcej — usłyszałam kiedyś przez przypadek, gdy rozmawiała z sąsiadką. — Ale co zrobić? Zakochał się.
Przez lata starałam się udowodnić jej, że jestem wystarczająco dobra. Gotowałam jej ulubione potrawy, pomagałam w ogrodzie, opiekowałam się nią, gdy zachorowała na serce. Nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję”. Zawsze znajdowała coś, co można było zrobić lepiej.
Marek był między nami — próbował łagodzić konflikty, ale zawsze stawał po stronie matki. — Wiesz, jaka ona jest — mówił cicho wieczorami, gdy płakałam w poduszkę. — Musisz być cierpliwa.
Cierpliwość stała się moją drugą naturą. Przez nią nauczyłam się milczeć wtedy, gdy chciałam krzyczeć. Uśmiechać się, gdy miałam ochotę wyjść i nigdy nie wracać.
Najgorsze były święta. Pani Halina zawsze siadała na czele stołu i patrzyła na mnie tym swoim chłodnym wzrokiem. Każdy mój gest był oceniany. Każde słowo analizowane. Gdy dzieci były małe, próbowałam przekonać siebie, że robię to dla nich — żeby miały babcię, żeby czuły się częścią rodziny.
Ale nawet one wyczuwały napięcie. — Mamo, dlaczego babcia jest dla ciebie taka niemiła? — zapytała kiedyś Zosia, mając siedem lat.
— Babcia po prostu inaczej okazuje uczucia — odpowiedziałam wtedy, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Z biegiem lat relacje nie poprawiały się. Pani Halina coraz częściej chorowała, a ja coraz częściej bywałam u niej — robiąc zakupy, sprzątając mieszkanie, gotując obiady na kilka dni. Marek pracował dużo i wracał późno do domu. Czułam się jak opiekunka zatrudniona do starszej pani, a nie jak członek rodziny.
Nigdy nie zapomnę dnia jej śmierci. Był listopadowy poranek, mglisty i zimny. Zadzwonił telefon — sąsiadka powiedziała tylko: — Pani Halina nie otwiera drzwi.
Pojechałam tam pierwsza. Weszłam do mieszkania i zobaczyłam ją siedzącą w fotelu przy oknie. Wyglądała spokojnie, jakby spała. Przez chwilę poczułam ulgę — że już nie będzie tych wiecznych pretensji, tych spojrzeń pełnych zawodu.
Pogrzeb był skromny, tak jak chciała. Marek był rozbity, dzieci płakały. Ja czułam pustkę i coś na kształt żalu — nie do niej, ale do siebie samej za wszystkie lata starań bez efektu.
Kilka dni po pogrzebie zaczęliśmy porządkować jej rzeczy. W szufladzie biurka znalazłam kopertę zaadresowaną do mnie. Moje imię napisane jej charakterystycznym pismem.
Ręce mi drżały, gdy otwierałam list:
„Anno,
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz miała okazję przeczytać te słowa. Piszę je w nocy, kiedy nie mogę spać i myślę o przeszłości. Wiem, że nie byłam dla Ciebie dobrą teściową. Wiem też, że wiele razy Cię zraniłam swoim zachowaniem i słowami.
Nie potrafiłam zaakceptować wyboru Marka. Bałam się stracić syna i chyba dlatego byłam dla Ciebie taka surowa. Może to głupie tłumaczenie starej kobiety… Ale chciałam Ci podziękować za wszystko, co zrobiłaś dla mnie przez te lata. Za opiekę podczas choroby, za cierpliwość wobec moich humorów i za to, że byłaś przy Marku wtedy, gdy najbardziej tego potrzebował.
Nie umiałam okazywać uczuć inaczej niż krytyką i wymaganiami. Może gdyby życie potoczyło się inaczej… Może gdybym była inną osobą… Przepraszam Cię za wszystko.
Halina”
Czytałam ten list kilka razy. Najpierw z niedowierzaniem, potem ze łzami w oczach. Przez tyle lat żyłam w przekonaniu, że jestem niewystarczająca — a ona po prostu nie umiała inaczej kochać.
Pokazałam list Markowi. Siedzieliśmy długo w ciszy.
— Wiedziałem, że mama cię docenia… tylko nigdy nie potrafiła tego powiedzieć — wyszeptał w końcu.
Od tamtej pory często wracam myślami do tych wszystkich lat spędzonych w cieniu jej oczekiwań. Zastanawiam się: czy można zasłużyć na miłość kogoś, kto nie potrafi kochać? Czy moje starania naprawdę były mniej ważne tylko dlatego, że nigdy nie zostały docenione?
Może każdy z nas nosi w sobie własne rany i lęki — i czasem jedynym sposobem na ich pokonanie jest wybaczenie sobie samemu… Czy Wy też macie w swoim życiu kogoś, komu chcielibyście powiedzieć coś ważnego zanim będzie za późno?