Po latach wyrzeczeń kupiłam dom. Wtedy wrócił mój były mąż.
– Naprawdę myślisz, że możesz tak po prostu wymazać mnie ze swojego życia? – jego głos odbił się echem w pustym jeszcze salonie mojego nowego domu. Stał w progu, jakby nigdy nie odszedł, jakby te wszystkie lata rozłąki nie miały znaczenia. A ja? Stałam naprzeciwko niego, z kluczami w dłoni, drżącymi palcami ściskając metalowy breloczek z napisem „Dom jest tam, gdzie serce”.
Mam na imię Marta. Mam trzydzieści sześć lat i właśnie spełniłam swoje największe marzenie – po latach pracy w dwóch miejscach, po nieprzespanych nocach i rezygnacji z przyjemności, kupiłam dom na obrzeżach Wrocławia. To miał być mój azyl, miejsce, gdzie wreszcie poczuję się bezpieczna. Przez ostatnie lata żyłam sama, odkąd rozstałam się z Pawłem. Był ode mnie starszy o pięć lat, mieszkał wtedy w centrum miasta i wydawało mi się, że świat bez niego nie istnieje. On był moim wszystkim – tak wtedy myślałam.
Nasze małżeństwo rozpadło się nagle, choć dziś wiem, że pękało powoli, kawałek po kawałku. Paweł był przeciętnym pracownikiem w urzędzie miasta, ale miał w sobie coś, co przyciągało ludzi – pewność siebie graniczącą z arogancją. Przez lata wierzyłam, że razem możemy wszystko. Ale on coraz częściej wracał późno do domu, coraz rzadziej patrzył mi w oczy. Kiedy odkryłam jego zdradę, świat mi się zawalił. Wtedy przysięgłam sobie, że już nigdy nie pozwolę nikomu odebrać mi poczucia własnej wartości.
Ostatnie pięć lat to była walka – o siebie, o spokój, o przyszłość. Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce i dorabiałam wieczorami korepetycjami. Każda złotówka była ważna. Moi rodzice mieszkali daleko, a brat miał własne życie i rodzinę. Czułam się samotna, ale z czasem nauczyłam się czerpać siłę z tej samotności. Każdego dnia powtarzałam sobie: „Jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko jeden miesiąc”.
Kiedy w końcu podpisałam akt notarialny i dostałam klucze do domu, płakałam ze szczęścia. To był stary dom z czerwonej cegły, z ogrodem pełnym dzikich róż i jabłonią pod oknem kuchennym. Wreszcie mogłam oddychać pełną piersią.
Nie spodziewałam się Pawła. Nie wiedziałam nawet, że wrócił do Wrocławia. Ostatni raz widziałam go na rozprawie rozwodowej – był wtedy zimny i obcy.
– Czego chcesz? – zapytałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu.
– Słyszałem, że kupiłaś dom – odpowiedział z uśmiechem, który kiedyś tak bardzo kochałam. – Chciałem pogratulować… i może…
Zawahał się. Przez chwilę widziałam w jego oczach cień dawnego Pawła – tego, który potrafił mnie rozśmieszyć do łez.
– Może co? – przerwałam mu ostro.
– Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz? – powiedział nagle i spojrzał na mnie z nadzieją.
Poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przypomniały mi się wszystkie noce spędzone na płaczu do poduszki, wszystkie upokorzenia i kłamstwa.
– Paweł… – zaczęłam spokojnie – Nie rozumiesz? To już nie jest twoje miejsce. To jest mój dom. Moje życie.
Widziałam, jak jego twarz twardnieje.
– Myślisz, że sama sobie poradzisz? Ten dom to kupa gruzu! Potrzebujesz kogoś…
– Potrzebuję tylko siebie – przerwałam mu stanowczo.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama w pustym salonie. Przez długą chwilę stałam nieruchomo, wsłuchując się w ciszę nowego domu.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Martuśka, słyszałam od sąsiadki, że Paweł wrócił do miasta…
– Tak, był u mnie – odpowiedziałam cicho.
– I co teraz zrobisz?
Nie wiedziałam. Bałam się tego pytania. Bałam się własnych uczuć – bo gdzieś głęboko we mnie tliła się jeszcze resztka tęsknoty za dawnym życiem.
Przez kolejne dni Paweł próbował się ze mną kontaktować – dzwonił, pisał wiadomości, zostawiał kwiaty pod drzwiami. Sąsiedzi zaczęli plotkować. W sklepie pani Zosia patrzyła na mnie z politowaniem.
W pracy byłam rozkojarzona. Dzieci pytały: „Pani Marto, dlaczego jest pani smutna?”
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do brata.
– Tomek… czy ja naprawdę zasługuję na szczęście?
– Oczywiście! – odpowiedział bez wahania. – Nie pozwól mu wrócić tylko dlatego, że boisz się być sama.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc.
Kilka dni później Paweł znów pojawił się pod moim domem.
– Marta… proszę cię… daj mi szansę – powiedział cicho.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Paweł… ja już nie jestem tą samą kobietą co kiedyś. Ten dom to moje nowe życie. Proszę cię… odejdź.
Odwrócił się bez słowa i odszedł powoli w stronę przystanku autobusowego.
Zostałam sama na ganku mojego domu. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy dobrze zrobiłam? Czy samotność jest ceną za wolność?
Czasem patrzę przez okno na ogród pełen dzikich róż i zastanawiam się: czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa? Czy przeszłość kiedyś przestaje nas doganiać?