Ożeniłem się, by zadać ból – historia zemsty, która zniszczyła mnie od środka

— Po co w ogóle o tym rozmawiamy, Oleg? — Maria patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze wyprowadzał mnie z równowagi. — Przecież dobrze wiesz, że nie jestem gotowa na ślub.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo te słowa będą mnie prześladować. Siedzieliśmy w jej małym mieszkaniu na Pradze, a ja czułem, jakby ktoś wyciągał mi serce przez gardło. Kochałem ją. Kochałem ją do szaleństwa. Byłem gotów dla niej zrobić wszystko — rzucić pracę w banku, przeprowadzić się na drugi koniec Polski, nawet zerwać kontakt z matką, która od początku nie akceptowała Marii. Ale ona… ona zawsze miała jakieś „ale”.

— Oleg, nie rozumiesz. Ja po prostu… — zaczęła, ale przerwałem jej.

— Nie rozumiem? Maria, jesteśmy razem prawie dwa lata! Myślisz, że będziemy tak żyć bez żadnych zobowiązań? — głos mi drżał.

Wtedy spojrzała na mnie inaczej. Jakby już podjęła decyzję. — Może powinniśmy zrobić sobie przerwę — powiedziała cicho.

To był koniec. Wyszedłem trzaskając drzwiami. Przez kilka dni nie odbierała telefonu. Potem dowiedziałem się od wspólnej znajomej, że widziano ją z jakimś facetem w kawiarni na Nowym Świecie. Zrobiło mi się niedobrze. Zdradziła mnie? Tak po prostu?

Wtedy pojawiła się Nadzieja. Zawsze była gdzieś obok — koleżanka z pracy, cicha i miła, z tym swoim delikatnym uśmiechem i oczami pełnymi troski. Kiedy zaprosiła mnie na kawę po pracy, zgodziłem się bez wahania. Potrzebowałem kogoś, kto poskłada mnie na nowo.

— Oleg, wiem, że cierpisz — powiedziała pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy u niej na kanapie. — Ale możesz spróbować być szczęśliwy… ze mną.

Nie wiem, co wtedy mną kierowało. Może duma? Może chęć udowodnienia Marii, że nie jest mi potrzebna do szczęścia? A może zwykła ludzka słabość? W każdym razie już tydzień później oświadczyłem się Nadziei.

Moja matka była zachwycona. — Wreszcie normalna dziewczyna! — powtarzała przy każdej okazji. Nawet ojciec, który zwykle trzymał się z boku rodzinnych spraw, poklepał mnie po ramieniu i powiedział: — Dobra decyzja, synu.

Ślub był szybki i skromny. Nadzieja płakała ze wzruszenia, a ja… ja patrzyłem na nią i czułem tylko pustkę. W głowie miałem obraz Marii — jej śmiech, jej zapach, sposób w jaki dotykała mojej twarzy rano. Próbowałem to zagłuszyć alkoholem i pracą.

Pierwsze miesiące małżeństwa były jak życie w teatrze. Udawałem szczęście przed rodziną Nadziei i własną matką. Nadzieja starała się być idealną żoną: gotowała obiady, prała moje koszule, pytała o samopoczucie. Ale ja coraz częściej wracałem późno do domu albo zostawałem w pracy pod pretekstem nadgodzin.

Pewnego dnia spotkałem Marię przypadkiem na ulicy. Była z tym samym facetem co wtedy w kawiarni. Zobaczyła mnie i przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się smutno.

— Oleg… słyszałam, że się ożeniłeś — powiedziała cicho.

— Tak — odpowiedziałem chłodno. — Życie toczy się dalej.

— Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy — dodała i odwróciła wzrok.

Wtedy poczułem coś dziwnego — nie triumf, nie ulgę… tylko jeszcze większą pustkę.

Wieczorem wróciłem do domu pijany. Nadzieja czekała na mnie z kolacją.

— Oleg… co się dzieje? Jesteś inny odkąd się pobraliśmy. Czy ja zrobiłam coś nie tak? — zapytała z łzami w oczach.

Nie odpowiedziałem. Po prostu zamknąłem się w łazience i długo patrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Kim ja właściwie jestem? Mężem Nadziei? Byłym Marii? A może tylko tchórzem?

Z czasem zaczęliśmy się coraz częściej kłócić. Nadzieja chciała dziecka, ja unikałem tematu jak ognia.

— Oleg, musimy porozmawiać! — krzyknęła pewnego wieczoru. — Nie mogę tak żyć! Czuję się jak powietrze!

— To znajdź sobie kogoś innego! — wybuchnąłem.

Zamilkła i wybiegła z mieszkania. Następnego dnia wróciła spakowana.

— Nie chcę być tylko narzędziem twojej zemsty — powiedziała przez łzy. — Zasługuję na coś więcej.

Odeszła. Zostałem sam w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu.

Minęły miesiące. Próbowałem naprawić relacje z matką, ale ona tylko powtarzała: — Sam sobie jesteś winien.

Czasami widuję Marię na ulicy albo w tramwaju. Zawsze wygląda na spokojną i szczęśliwą. Ja za to czuję się jak cień człowieka.

Czy można cofnąć czas? Czy można naprawić to wszystko? A może każdy z nas musi kiedyś zapłacić za własną dumę i głupotę?