Nigdy niewypowiedziane „przepraszam”: Moja matka, mój ciężar i pytanie o wybaczenie

– Znowu się spóźniłaś, Aniu. – Głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy oknie, w tej samej wyciągniętej bluzie, w której widziałam ją przez ostatnie tygodnie. Jej włosy były już prawie całkiem siwe, a dłonie drżały, kiedy nalewała sobie herbaty. Ale w oczach miała ten sam chłód, który pamiętałam z dzieciństwa.

– Przepraszam, korki były…

– Zawsze masz wymówki. – Ucięła krótko, nie patrząc na mnie.

Zacisnęłam usta. Ile razy słyszałam ten ton? Ile razy czułam się winna za coś, na co nie miałam wpływu? Odkąd pamiętam, byłam dla niej problemem. Kiedy miałam siedem lat i rozlałam mleko na dywan, usłyszałam: „Z tobą zawsze są kłopoty”. Gdy dostałam czwórkę z matematyki: „Mogłabyś się bardziej postarać”. Nawet kiedy miałam zapalenie płuc i leżałam w łóżku z gorączką, mama narzekała, że przez to nie może iść do pracy.

Ojciec odszedł, gdy miałam dziewięć lat. Pamiętam tamten dzień – mama płakała w kuchni, a ja stałam w drzwiach i nie wiedziałam, czy mogę ją przytulić. Odepchnęła mnie wtedy lekko i powiedziała: „Idź do siebie”. Od tamtej pory byłam sama z jej smutkiem i rozgoryczeniem. W szkole zazdrościłam koleżankom, które mogły pochwalić się mamą na wywiadówce albo które dostawały buziaka na dobranoc. Ja dostawałam tylko listę obowiązków i wieczne pretensje.

Kiedy miałam szesnaście lat, uciekłam na noc do przyjaciółki. Chciałam zobaczyć, jak to jest być w domu, gdzie można się śmiać bez strachu. Mama zadzwoniła po mnie dopiero rano. Nie pytała, czy wszystko w porządku – zapytała tylko, czy zamierzam wrócić i posprzątać kuchnię.

Teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy tym samym stole. Mama była już słaba po udarze, wymagała opieki. Mój brat Paweł mieszkał za granicą – dzwonił raz na miesiąc i pytał tylko o pieniądze. Wszystko spadło na mnie.

– Zrobiłam ci zupę pomidorową – powiedziałam cicho.

– Nie jestem głodna.

Westchnęłam i zaczęłam nakładać sobie porcję. W głowie kłębiły mi się myśli: dlaczego tu jestem? Dlaczego znów próbuję zasłużyć na jej akceptację?

Wieczorem usiadłam na łóżku w swoim dawnym pokoju. Na półce stały stare książki z dzieciństwa – „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Dzieci z Bullerbyn”. Pamiętałam, jak czytałam je pod kołdrą z latarką, uciekając w świat, gdzie matki kochają swoje dzieci bezwarunkowo.

Telefon zadzwonił nagle. To był Paweł.

– Jak tam mama? – zapytał bez emocji.

– Tak jak zwykle. Milczy albo narzeka.

– Słuchaj… Może byś ją zabrała do siebie? Ja nie dam rady wrócić.

– Paweł, ja mam pracę, dzieci…

– No ale kto, jak nie ty? Przecież zawsze byłaś tą odpowiedzialną.

Zacisnęłam pięści. Odpowiedzialną? Czyli tą, która zawsze musi wszystko znosić?

Następnego dnia mama poprosiła mnie o pomoc przy kąpieli. Stałam za nią w łazience i patrzyłam na jej wychudzone plecy. Nagle odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy.

– Aniu…

Serce mi zamarło. Czy to będzie ten moment? Czy powie mi coś ważnego?

– Mogłabyś mi podać ręcznik?

Nic więcej. Żadnego „dziękuję”, żadnego „przepraszam”.

Wieczorem usiadłyśmy razem przed telewizorem. W wiadomościach mówili o rodzinach rozdzielonych przez pandemię. Mama nagle odezwała się cicho:

– Dobrze, że jesteś.

Spojrzałam na nią zaskoczona. To było najbliżej czułości, co kiedykolwiek od niej usłyszałam. Ale zaraz dodała:

– Bo kto by się mną zajął?

Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę jestem tu tylko dlatego, że nie ma nikogo innego?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wspominając wszystkie te lata milczenia i chłodu. Przypomniałam sobie też chwile, kiedy mama była dla mnie dobra – jak wtedy, gdy miałam ospę i robiła mi okłady z rumianku; jak piekła ze mną pierniki na święta, choć potem narzekała na bałagan.

Czy ona naprawdę nie potrafi inaczej? Czy jej własne życie było tak trudne, że nie umiała dać mi czułości?

Rano mama poprosiła mnie o kawę. Kiedy podałam jej filiżankę, spojrzała na mnie długo.

– Aniu…

Znów poczułam napięcie w powietrzu.

– Tak?

– Ty zawsze byłaś taka uparta…

Uśmiechnęłam się smutno.

– Może nauczyłam się tego od ciebie?

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam coś nowego – może cień żalu?

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja córka Zosia.

– Mamo, kiedy wrócisz do domu? Tęsknię za tobą!

Głos jej był pełen miłości i tęsknoty. Poczułam łzy pod powiekami.

– Niedługo, kochanie…

Po rozmowie długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na ciemne niebo nad blokami Warszawy. W głowie miałam jedno pytanie: czy potrafię wybaczyć mamie to wszystko, jeśli ona nigdy nie powie „przepraszam”? Czy mogę być lepszą matką dla Zosi niż ona była dla mnie?

Może wybaczenie to nie słowo wypowiedziane na głos, ale decyzja podejmowana każdego dnia? Czy Wy też nosicie w sobie niewypowiedziane żale do swoich bliskich? Jak sobie z tym radzicie?