Nie mogę już czekać na cud – historia o tym, jak przestałam być bierna, gdy świat walił mi się na głowę
– Mamo, nie mogę już tak dłużej! – wrzasnęłam przez łzy, stojąc w kuchni z telefonem w ręku. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojej matki. – Anka, nie dramatyzuj. Każdy ma swoje problemy. Ty zawsze musisz robić z igły widły – odpowiedziała chłodno, jakby nie słyszała rozpaczy w moim głosie.
To był ten dzień, kiedy dowiedziałam się, że mój mąż, Tomek, zostawił mnie dla innej kobiety. Po piętnastu latach małżeństwa, po wspólnych kredytach, po dwóch synach i tysiącach wspólnych dni. Zostawił mnie z długami, z dziećmi i z domem, który nagle stał się dla mnie więzieniem. Przez kilka pierwszych tygodni nie wychodziłam z łóżka. Chłopcy – Kuba i Michał – sami robili sobie kanapki, a ja udawałam, że śpię. Czekałam na cud. Może Tomek wróci? Może to tylko chwilowe zauroczenie? Może ktoś mi pomoże?
Ale nikt nie przyszedł. Matka powtarzała: „Sama sobie jesteś winna. Trzeba było bardziej dbać o męża”. Siostra – Magda – miała własne życie i własne dzieci. Znajomi powoli przestali dzwonić. W pracy zaczęto patrzeć na mnie jak na kogoś, kto zaraz się rozpadnie.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam w okno. Czułam się jak duch we własnym domu. Dzieci zamykały się w swoich pokojach, a ja nie miałam siły nawet zapytać ich, jak minął dzień. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego ja?”
Pewnego dnia Kuba wszedł do kuchni i rzucił plecak na podłogę.
– Mamo, mogę iść do Piotrka na noc?
– A lekcje?
– Zrobię tam.
– Nie możesz zostać w domu? – zapytałam cicho.
– Po co? Tu i tak nic się nie dzieje.
Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie słowa Tomka. Zrozumiałam wtedy, że nie tylko ja cierpię. Moje dzieci też są ofiarami tej sytuacji. I jeśli ja się nie podniosę, one też utoną w tym bagnie.
Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Umyłam włosy, zrobiłam śniadanie i po raz pierwszy od miesięcy usiadłam z chłopcami przy stole.
– Chciałabym, żebyśmy dziś po południu razem poszli na spacer – powiedziałam drżącym głosem.
Kuba spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Po co?
– Bo musimy zacząć żyć dalej. Razem.
Nie było łatwo. Michał milczał przez całą drogę do parku. Kuba szedł kilka kroków przede mną. Ale to był pierwszy krok do wyjścia z bezruchu.
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Słyszałam od mamy, że coś się u was dzieje. Chcesz pogadać?
Przez chwilę chciałam powiedzieć „nie”, ale potem wybuchłam płaczem.
– Nie radzę sobie… Boję się o chłopców… O siebie…
Magda milczała przez chwilę.
– Wiesz co? Przyjadę jutro po pracy. Zrobimy sobie wieczór filmowy jak za dawnych lat.
To był początek powolnego wychodzenia z kryzysu. Zaczęłam chodzić do psychologa – choć matka mówiła, że to „wymysły”. W pracy poprosiłam o zmniejszenie etatu i zaczęłam szukać dodatkowych zleceń jako tłumaczka. Każdy dzień był walką z lękiem i poczuciem winy.
Najtrudniej było rozmawiać z Tomkiem. Przychodził raz na dwa tygodnie po dzieci i udawał, że wszystko jest w porządku.
– Anka, nie rób scen przy dzieciach – mówił cicho, kiedy próbowałam porozmawiać o alimentach czy podziale majątku.
– Ty już zrobiłeś scenę, zostawiając nas samych! – wykrzyczałam mu prosto w twarz pewnego dnia.
Chłopcy patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami.
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać spokojniej. Tomek przyznał się do błędów, ale nie chciał wracać. Musiałam pogodzić się z tym, że już nigdy nie będziemy rodziną jak dawniej.
Największym wyzwaniem była rozmowa z matką.
Pewnego popołudnia pojechałam do niej sama.
– Mamo… Dlaczego nigdy mnie nie wspierasz? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie surowo.
– Bo życie to nie bajka, Anka. Trzeba być twardym.
– Ale ja nie jestem twarda…
– To musisz się nauczyć.
Wyszłam stamtąd z poczuciem pustki, ale też z dziwną ulgą. Przestałam czekać na cud od niej czy od kogokolwiek innego.
Dziś mija rok od tamtego telefonu Tomka. Nadal mam gorsze dni. Nadal czasem płaczę po nocach. Ale już nie czekam biernie na cud. Każdego dnia robię coś małego dla siebie i dla dzieci. Czasem to tylko wspólna kolacja albo rozmowa o szkole. Czasem spacer po parku lub wieczór filmowy z Magdą.
Często myślę: co by było, gdybym wtedy nie podjęła żadnej decyzji? Gdybym dalej leżała w łóżku i czekała na cud? Czy moje dzieci byłyby dziś szczęśliwe? Czy ja bym jeszcze istniała?
Może każdy z nas musi w pewnym momencie przestać czekać na cud i zacząć działać samemu? Czy Wy też mieliście taki moment w życiu? Jak sobie wtedy poradziliście?