Musiałam wyrzucić własną matkę z domu. Czy jestem złą córką?

— Wychodzisz. Teraz. — Mój głos drżał, ale nie mogłam już dłużej tego znieść. Stałam na środku kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiała, co właśnie się dzieje. — To twój dom, Marto! — krzyknęła, a jej głos przeszedł w histeryczny ton. — Jak możesz wyrzucać własną matkę?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam chaos: obrazy z dzieciństwa, jej ciepłe dłonie zaplatające mi warkocze, zapach ciasta drożdżowego unoszący się w naszym małym domu pod Warszawą. Wtedy była dla mnie całym światem. Kiedy tata odszedł, zostałyśmy same i przez długi czas trzymałyśmy się razem, jakbyśmy były jedynymi osobami na świecie.

Ale coś się zmieniło. Może to ja dorosłam, a może ona nie potrafiła pogodzić się z tym, że nie jestem już jej małą dziewczynką. Zaczęło się niewinnie — drobne uwagi, krytyka mojego wyglądu, wyborów życiowych. „Dlaczego nie masz jeszcze dzieci?”, „Twój mąż mógłby się bardziej postarać”, „Nie rozumiem tej twojej pracy, przecież to nie jest prawdziwy zawód”. Początkowo próbowałam tłumaczyć, żartować, czasem po prostu ignorowałam. Ale z czasem jej słowa stawały się coraz bardziej raniące.

Kiedy przeprowadziła się do nas po śmierci babci, miałam nadzieję, że będzie nam razem dobrze. Że wniesie do naszego domu ciepło i spokój. Tymczasem zaczęła rządzić wszystkim: przestawiała meble bez pytania, krytykowała sposób wychowania mojej córki Zosi, narzekała na mojego męża Pawła. Każdego dnia czułam się coraz bardziej obco we własnym domu.

— Mamo, proszę cię… — zaczęłam łagodniej, ale ona już była w swoim żywiole.
— Ty nic nie rozumiesz! Poświęciłam dla ciebie wszystko! A ty teraz… — Jej głos załamał się i zobaczyłam łzy w jej oczach.

Zosia stała w drzwiach swojego pokoju i patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. Miała tylko osiem lat i nie powinna być świadkiem takich scen. Paweł próbował ją odciągnąć, ale ona uparcie stała i patrzyła na swoją babcię i matkę, które nagle stały się sobie obce.

Pamiętam dzień, kiedy mama pierwszy raz podniosła na mnie głos przy Zosi. Krzyczała, że jestem złą matką, że nie potrafię wychować własnego dziecka. Zosia płakała wtedy przez godzinę i nie chciała ze mną rozmawiać. To był moment, kiedy coś we mnie pękło.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była nie do zniesienia. Mama wszczynała awantury o byle co: o to, że Paweł nie wyniósł śmieci na czas, że Zosia za długo siedzi przy komputerze, że ja wracam za późno z pracy. Czułam się jak intruz we własnym życiu.

W końcu przyszedł ten dzień. Wróciłam do domu po ciężkim dniu w pracy i zobaczyłam mamę stojącą nad Zosią z podniesionym palcem.
— Jesteś taka sama jak twoja matka! — krzyczała. — Lenistwo masz we krwi!

Zosia płakała cicho, skulona na kanapie. Wtedy poczułam gniew tak silny, że aż zabrakło mi tchu.
— Dość! — wrzasnęłam. — Nie pozwolę ci więcej krzyczeć na moje dziecko!

Mama spojrzała na mnie z pogardą.
— Ty nic nie rozumiesz! Wszystko robisz źle! — wykrzyczała.

Wtedy powiedziałam jej to, czego bałam się od miesięcy:
— Musisz się wyprowadzić. Nie mogę dłużej tego znosić.

Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że słyszałam tylko bicie własnego serca. Mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem, potem zaczęła płakać i przeklinać mnie pod nosem. Ale wiedziałam już, że nie mogę się cofnąć.

Przez kolejne dni pakowała swoje rzeczy w milczeniu. Nie rozmawiałyśmy ze sobą prawie wcale. Paweł próbował mnie pocieszać, ale widziałam w jego oczach ulgę — on też miał już dość tej sytuacji.

Kiedy mama wychodziła z walizką na klatkę schodową, spojrzała na mnie ostatni raz.
— Jeszcze zatęsknisz za mną — powiedziała cicho i wyszła.

Zosia rzuciła mi się na szyję i zaczęła płakać.
— Mamo, czy babcia już nigdy nie wróci?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama czułam się rozdarta między ulgą a poczuciem winy tak silnym, że aż bolało mnie całe ciało.

Minęły dwa miesiące od tamtego dnia. Mama mieszka teraz u swojej siostry w Piasecznie. Czasem dzwoni do mnie wieczorami i przez chwilę rozmawiamy o pogodzie albo o zdrowiu babci. Ale między nami jest mur — mur zbudowany z żalu, niewypowiedzianych słów i wzajemnych pretensji.

Zosia powoli wraca do siebie. Paweł częściej się uśmiecha. W domu jest spokojniej, ale czasem łapię się na tym, że brakuje mi mamy — tej sprzed lat, która tuliła mnie do snu i śpiewała kołysanki.

Czy zrobiłam dobrze? Czy można wybaczyć sobie wyrzucenie własnej matki z domu? A może są granice poświęcenia nawet dla najbliższych? Czasem nocami zastanawiam się: czy jestem złą córką… czy po prostu człowiekiem, który musiał chronić swoją rodzinę?