Moja córka mówi, że jestem toksyczna. Ale ja ją tylko kocham: Historia polskiej matki między miłością a niezrozumieniem

— Mamo, nie możesz tak do mnie dzwonić co godzinę! — krzyknęła Magda przez telefon. Jej głos był ostry, jakby każde słowo miało mnie zranić. Stałam w kuchni, ściskając słuchawkę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Woda na herbatę już dawno przestała wrzeć, a ja nie mogłam się ruszyć. — Przecież martwię się o ciebie, Magda… — wyszeptałam, ale ona już się rozłączyła.

Mam na imię Jadwiga. Mam 67 lat i jedyną córkę, Magdę. Wychowywałam ją sama od kiedy miała pięć lat. Jej ojciec, Andrzej, odszedł pewnego zimowego wieczoru, zostawiając nas bez słowa wyjaśnienia. Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę: śnieg padał gęsto, a ja patrzyłam przez okno, czekając na jego powrót. Magda spała wtedy spokojnie w swoim łóżeczku, nieświadoma tego, że jej świat właśnie się zmienił.

Od tamtej pory wszystko było na mojej głowie. Praca w szkole podstawowej jako woźna, rachunki, zakupy, choroby Magdy — wszystko. Nie miałam nikogo do pomocy. Moja matka zmarła młodo, ojciec pił i zniknął z naszego życia jeszcze wcześniej. Zawsze powtarzałam sobie: „Musisz być silna dla Magdy”. I byłam. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Magda była moim oczkiem w głowie. Każdy jej uśmiech był dla mnie nagrodą za wszystkie nieprzespane noce i łzy w poduszkę. Kiedy dostała się na studia do Warszawy, byłam dumna jak paw. Ale wtedy też poczułam pierwszy raz prawdziwą samotność. Mieszkanie nagle stało się za duże, za ciche. Zaczęłam dzwonić do niej coraz częściej — najpierw raz dziennie, potem dwa razy, aż w końcu kilka razy dziennie. Chciałam wiedzieć, czy zjadła śniadanie, czy nie jest chora, czy nie spotkało jej nic złego.

Z czasem Magda zaczęła odbierać coraz rzadziej. Pisała krótkie SMS-y: „Jestem zajęta”, „Nie mogę teraz rozmawiać”. Czułam się odrzucona, jakbym traciła ją drugi raz — pierwszy raz zabrał mi ją Andrzej, teraz zabierała mi ją dorosłość.

Ostatnio przyjechała do domu na weekend. Siedziałyśmy przy stole w kuchni. Ja kroiłam ogórki na mizerię, ona przeglądała coś w telefonie.

— Magda, może byś mi trochę pomogła? — zapytałam cicho.
— Zaraz, mamo — mruknęła bez podnoszenia wzroku.
— Może opowiesz mi coś o swoim chłopaku? — próbowałam dalej.
Wtedy spojrzała na mnie z irytacją.
— Mamo, czy ty musisz wiedzieć wszystko? Czuję się przez ciebie osaczona! — wybuchła.
Zamarłam z nożem w ręku. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
— Ja tylko chcę dla ciebie dobrze… — szepnęłam.
— Ale ja nie chcę twojego „dobra”! Chcę mieć swoje życie! — krzyknęła i wybiegła z kuchni.

Płakałam długo tej nocy. W głowie dudniły mi jej słowa: „Jesteś toksyczna”. Czy naprawdę jestem taka? Przecież ja ją tylko kocham… Czy to źle chcieć chronić własne dziecko przed światem?

Następnego dnia próbowałam z nią porozmawiać.
— Magda, przepraszam… Może rzeczywiście przesadzam czasem. Ale ty jesteś wszystkim, co mam.
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Mamo, ja cię kocham. Ale musisz pozwolić mi żyć po swojemu. Nie możesz żyć moim życiem zamiast swojego.

Po jej wyjeździe długo siedziałam w pustym mieszkaniu. Przeglądałam stare zdjęcia: Magda jako mała dziewczynka w czerwonej sukience, Magda na rowerze bez bocznych kółek, Magda z pierwszym świadectwem z paskiem. Zawsze była taka dzielna… A ja? Czy naprawdę nie potrafię być matką inaczej niż przez kontrolę i troskę?

Czasem myślę o Andrzeju. Czy gdyby został z nami, byłoby inaczej? Może miałabym kogoś jeszcze oprócz Magdy? Może nie byłabym tak samotna?

Ostatnio zaczęłam chodzić do klubu seniora na osiedlu. Poznałam tam panią Zofię i pana Stefana. Rozmawiamy o książkach, czasem gramy w szachy. To pomaga mi choć na chwilę zapomnieć o pustce w domu.

Ale wieczorami znów łapię za telefon i patrzę na numer Magdy. Boję się zadzwonić — boję się usłyszeć w jej głosie zniecierpliwienie albo zobojętnienie. A przecież kiedyś była dla mnie wszystkim…

Czy można kochać za bardzo? Czy matczyna miłość może być ciężarem? Czasem myślę, że gdyby ktoś mnie tego nauczył wcześniej — może dziś byłabym inną matką i inną kobietą.