Mój ojciec, mój wybór: Niewybaczalne pytanie
– Magda, proszę cię… – głos ojca drżał, a ja pierwszy raz w życiu widziałam w jego oczach strach. Siedział na szpitalnym łóżku, blady, wychudzony, z kroplówką w ręce. Przez chwilę miałam ochotę wyjść, zatrzasnąć za sobą drzwi i nigdy nie wracać do tego miejsca. Ale zostałam. Bo przecież to mój ojciec.
W głowie wciąż słyszałam echo jego słów: „Potrzebuję twojej nerki.” Tak po prostu. Jakby prosił o szklankę wody. Jakby nie pamiętał tych wszystkich lat, kiedy byłam dla niego workiem treningowym na własne frustracje. Jakby nie pamiętał, jak mama płakała nocami, jak ja uczyłam się chować przed jego gniewem w szafie, zatykać uszy przed krzykami i przekleństwami.
Miałam wtedy siedem lat, kiedy pierwszy raz zobaczyłam mamę z podbitym okiem. „Upadłam” – powiedziała. Ale ja już wtedy wiedziałam, że to nie była prawda. Potem było tylko gorzej. Ojciec pił coraz więcej, a ja coraz częściej marzyłam, żeby po prostu zniknął z naszego życia. Kiedy miałam szesnaście lat, uciekłam z domu do ciotki w Krakowie. Mama została z nim jeszcze dwa lata – do czasu aż trafiła do szpitala z poważnym urazem głowy. Wtedy wreszcie odważyła się odejść.
Przez kolejne lata widywałam ojca tylko na pogrzebach i rodzinnych uroczystościach. Zawsze trzymałam dystans. Nigdy nie przeprosił. Nigdy nie zapytał, jak się czuję. Aż do tego dnia w szpitalu.
– Magda, wiem, że nie byłem dobrym ojcem… – zaczął niepewnie.
– Nie byłeś ojcem wcale – przerwałam mu ostro.
Zamilkł. Patrzył na mnie błagalnie, jakby cała jego nadzieja zależała od mojej decyzji.
– Lekarze mówią, że bez przeszczepu… – urwał.
– Wiem, co mówią lekarze – odpowiedziałam chłodno.
Wyszłam na korytarz i oparłam się o zimną ścianę. W głowie miałam mętlik. Z jednej strony czułam się winna – przecież to życie człowieka, mojego ojca. Z drugiej – czy naprawdę jestem mu coś winna? Czy po tym wszystkim powinnam ryzykować własne zdrowie dla kogoś, kto przez lata był moim największym koszmarem?
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra ojca, ciocia Teresa.
– Magda, musisz mu pomóc! On nie ma nikogo innego! – krzyczała do słuchawki.
– A kto mi pomógł wtedy? Kiedy byłam dzieckiem? – zapytałam cicho.
– To już przeszłość… On się zmienił…
– Może dla was. Dla mnie nie.
Przez kolejne dni rodzina zasypywała mnie telefonami i wiadomościami. Byli oburzeni moją „bezdusznością”. Mówili, że jestem egoistką, że powinnam wybaczyć i dać mu drugą szansę. Ale nikt nie pytał o moje uczucia. Nikt nie pamiętał o tych wszystkich nocach spędzonych w strachu.
Mama przyjechała do mnie wieczorem. Usiadłyśmy razem przy stole w kuchni.
– Kochanie… To twoja decyzja. Ja cię rozumiem – powiedziała cicho.
– Mamo, ja nie potrafię… Ja się boję… Boję się, że jeśli mu pomogę, to znów poczuję się jak ta mała dziewczynka, która nie ma prawa do własnego życia.
Mama przytuliła mnie mocno.
– Masz prawo do wszystkiego. Do złości też.
Następnego dnia wróciłam do szpitala. Ojciec spał. Patrzyłam na niego długo – na tego starego, schorowanego człowieka, który kiedyś był dla mnie potworem. Próbowałam znaleźć w sobie współczucie. Próbowałam wyobrazić sobie przyszłość bez niego i przyszłość z nim – z długiem wdzięczności, którego nigdy nie chciałam spłacać.
Wyszłam bez słowa.
Tydzień później dowiedziałam się, że znalazł się inny dawca – daleki kuzyn zgodził się oddać nerkę. Rodzina świętowała jego „cudowne ocalenie”. Mnie nikt już nie zaprosił na święta ani na rodzinne spotkania. Stałam się czarną owcą.
Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy jestem złym człowiekiem? Ale potem przypominam sobie tamte dziecięce noce i wiem jedno – czasem trzeba wybrać siebie.
Czy naprawdę jesteśmy winni naszym rodzicom wszystko? Czy przebaczenie zawsze jest możliwe? Może są granice, których nie powinno się przekraczać – nawet dla rodziny.