Miłość, pieniądze i rodzina: Czy można kochać rodzinę, która kocha tylko wtedy, gdy coś z tego ma?

– I co teraz, Marto? – Piotr patrzył na mnie z rozpaczą w oczach, ściskając w dłoni list od swojego ojca. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem padał deszcz, jakby niebo płakało razem ze mną. W powietrzu unosił się zapach kawy, ale nie miałam siły jej wypić.

List był krótki i chłodny: „Nie liczcie na naszą pomoc, skoro nie potraficie sobie poradzić. Może wtedy nauczycie się odpowiedzialności.”

To był trzeci raz w tym roku, kiedy Piotr stracił pracę. Najpierw zamknęli jego firmę budowlaną, potem próbował sił jako przedstawiciel handlowy, ale kryzys gospodarczy nie oszczędzał nikogo. Ja pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego, zarabiałam niewiele. Nasze oszczędności topniały szybciej niż śnieg w marcu.

– Może powinniśmy po prostu ich przeprosić? – szepnął Piotr, jakby bał się własnych słów.

– Za co? – wybuchłam. – Za to, że nie jesteśmy bogaci? Że nie mamy nowego samochodu i nie jeździmy na wakacje do Chorwacji?

Piotr spuścił głowę. Wiedziałam, że kocha swoich rodziców. Ale wiedziałam też, że ich miłość zawsze była warunkowa. Kiedy kupiliśmy mieszkanie na kredyt, byli dumni. Kiedy Piotr dostał awans – chwalili się nim przed całą rodziną. Ale kiedy zaczęły się problemy finansowe, nagle przestali dzwonić. Na święta przychodzili tylko wtedy, gdy mogli liczyć na suto zastawiony stół.

Pamiętam Wigilię sprzed dwóch lat. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa z uśmiechem pytała:

– A kiedy wreszcie kupicie sobie coś porządnego? Może nowy telewizor? U nas wszyscy już mają.

Piotr próbował żartować:

– Mamo, ważniejsze są inne rzeczy niż sprzęty.

Ale ona tylko przewróciła oczami i zaczęła opowiadać o nowym samochodzie kuzyna Tomka.

Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Każda rozmowa z teściami była jak egzamin z zaradności życiowej. Kiedy poprosiliśmy ich o pomoc przy remoncie łazienki – odmówili. „Nie mamy pieniędzy na twoje fanaberie” – powiedział teść. Kilka tygodni później dowiedziałam się od sąsiadki, że kupili sobie działkę nad jeziorem.

Najbardziej bolało mnie to, jak traktowali nasze dzieci. Kiedy Zosia dostała stypendium za dobre wyniki w nauce, teściowa nawet nie zadzwoniła pogratulować. Ale kiedy syn kuzynki dostał nowy komputer, cała rodzina świętowała przez tydzień.

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Piotr próbował mnie przekonać:

– Oni tacy są… Może nie potrafią inaczej?

Ale ja czułam się coraz bardziej samotna. Nawet moja mama zauważyła zmianę:

– Marto, nie możesz pozwolić, żeby cię tak traktowali. Rodzina powinna wspierać się bez względu na wszystko.

Wtedy Piotr dostał propozycję pracy za granicą. Miał wyjechać do Niemiec na budowę. To była szansa na wyjście z długów, ale oznaczała rozłąkę na wiele miesięcy.

– Co myślisz? – zapytał mnie pewnego wieczoru.

– Boję się… Ale może to jedyne wyjście?

Teściowie usłyszeli o wyjeździe i nagle zaczęli dzwonić codziennie. „Piotruś, pamiętaj o nas! Jak będziesz miał lepszą pensję, może pomożesz nam z remontem kuchni?”

Czułam wściekłość i żal. Przez tyle miesięcy byliśmy dla nich nikim, a teraz nagle przypomnieli sobie o synu.

Piotr wyjechał. Zostałam sama z dziećmi i codziennymi problemami: rachunki, szkoła, choroby. Teściowie nie odwiedzili nas ani razu przez pół roku. Ale kiedy Piotr przysłał pierwsze pieniądze – zadzwonili z gratulacjami.

Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana:

– Babcia powiedziała cioci Joli, że tata wreszcie coś osiągnął i teraz będą mieli z niego pożytek…

Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się razem z nią. Jak wytłumaczyć dziecku, że nawet najbliżsi mogą kochać tylko wtedy, gdy coś z tego mają?

Kiedy Piotr wrócił po roku pracy za granicą, był innym człowiekiem. Zmęczony, zamknięty w sobie. Próbowałam go wspierać, ale czułam, że oddalamy się od siebie.

– Wiesz… – powiedział pewnej nocy – czasem mam wrażenie, że dla moich rodziców nigdy nie byłem wystarczająco dobry. Że zawsze muszę coś udowadniać.

Przytuliłam go mocno.

– Dla mnie jesteś najlepszy taki, jaki jesteś.

Ale czy to wystarczy? Czy można kochać rodzinę, która kocha tylko wtedy, gdy coś z tego ma? Czy warto walczyć o ich akceptację za wszelką cenę?

Czasem patrzę na nasze dzieci i zastanawiam się: czy uda nam się przerwać ten łańcuch warunkowej miłości? Czy potrafimy nauczyć je innego świata?

Może prawdziwa rodzina to ta, którą wybieramy każdego dnia – mimo wszystko?

A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć rodzinie takie zachowanie? Czy warto walczyć o relacje za wszelką cenę?