Kiedy dobroć staje się przekleństwem: Historia o teściowej, która przekroczyła granice
– Michał, przecież to tylko drobna przysługa! – głos teściowej rozbrzmiewał w moich uszach, kiedy po raz kolejny poprosiła mnie o podwiezienie jej na drugi koniec miasta. Była środa, godzina osiemnasta, a ja wróciłem właśnie z pracy, marząc o chwili spokoju z Magdą i Zosią.
Zacisnąłem zęby. – Pani Aniu, naprawdę dziś nie dam rady. Jestem wykończony, a Zosia czeka na mnie z zadaniem domowym.
Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby odmowa była czymś nie do pomyślenia. – No tak, zawsze coś ważniejszego niż rodzina – rzuciła z przekąsem.
To był ten moment, kiedy poczułem, że coś się we mnie łamie. Przez dziewięć lat naszego małżeństwa byłem tym „dobrym zięciem”. Zawsze gotowy pomóc, podwieźć, naprawić kran, zrobić zakupy. Magda powtarzała: „Mama jest sama, musimy jej pomagać”. I pomagałem – nawet wtedy, gdy czułem się wykorzystywany.
Ale od kilku miesięcy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Pani Ania dzwoniła codziennie. Najpierw prosiła o drobiazgi: „Michałku, kup mi chleb”, „Michałku, zawieź mnie do lekarza”. Potem zaczęły się większe sprawy: „Michałku, napraw mi komputer”, „Michałku, pomaluj pokój”. Czułem się jak złota rączka na etacie.
Magda widziała moje zmęczenie, ale tłumaczyła matkę: – Wiesz, mama nie ma nikogo poza nami. Po śmierci taty jest zagubiona.
Rozumiałem to. Ale czy to znaczyło, że muszę być na każde skinienie? Zacząłem się buntować. Najpierw delikatnie – sugerowałem, że może czasem mogłaby poprosić sąsiadkę albo zamówić taksówkę. Teściowa reagowała płaczem albo milczeniem pełnym urazy.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Magdą przy stole. – Kochanie, musimy porozmawiać – zacząłem niepewnie. – Twoja mama coraz częściej prosi mnie o rzeczy, które wykraczają poza zwykłą pomoc. Czuję się wykorzystywany.
Magda westchnęła ciężko. – Wiem… Ale co mam zrobić? To moja mama.
– Może porozmawiasz z nią? Ustalmy jakieś granice.
– Ona się obrazi. Wiesz jaka jest wrażliwa.
I tak to trwało. Każda próba postawienia granic kończyła się awanturą lub cichymi dniami. Teściowa potrafiła zadzwonić do Magdy i płakać w słuchawkę: „Twój mąż mnie nie szanuje”. Czułem się jak intruz we własnym domu.
Najgorsze przyszło w grudniu. Zosia zachorowała na grypę. Byłem na zwolnieniu, opiekowałem się córką. Teściowa zadzwoniła o ósmej rano:
– Michałku, musisz natychmiast przyjechać! Pralka mi się zepsuła!
– Pani Aniu, Zosia ma wysoką gorączkę. Nie mogę jej zostawić samej.
– Czyli pralka jest mniej ważna niż wnuczka? – usłyszałem lodowaty ton.
Zamurowało mnie. Przez chwilę miałem ochotę rzucić słuchawką. Zamiast tego powiedziałem spokojnie:
– Tak, pani Aniu. Dziś najważniejsza jest Zosia.
Teściowa rozłączyła się bez słowa.
Wieczorem Magda wróciła z pracy blada jak ściana.
– Mama powiedziała mi wszystko. Jest jej bardzo przykro.
– A mnie? – wybuchłem. – Czy ktoś myśli o mnie?
Magda rozpłakała się. – Nie chcę wybierać między tobą a mamą!
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Zosia patrzyła na nas wielkimi oczami i pytała: – Tato, dlaczego mama płacze?
Nie wiedziałem co robić. Czułem się osaczony. Każda decyzja była zła: jeśli pomagałem teściowej, byłem zmęczony i sfrustrowany; jeśli odmawiałem – byłem egoistą i wywoływałem konflikty.
W końcu postanowiłem porozmawiać z panią Anią w cztery oczy.
Pojechałem do niej w sobotę rano. Siedziała w fotelu, patrząc przez okno na szare bloki.
– Pani Aniu… Musimy porozmawiać.
Spojrzała na mnie nieufnie.
– O czym?
– O granicach. O tym, że nie mogę być zawsze na każde zawołanie. Mam rodzinę, pracę, swoje obowiązki.
Zacisnęła usta.
– Myślałam, że jesteś inny niż mój mąż. On też zawsze miał coś ważniejszego niż ja.
Zrozumiałem wtedy więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Może pani Ania była samotna? Może bała się zostać sama ze swoimi myślami? Ale czy to usprawiedliwiało jej zachowanie?
– Chcę pani pomagać – powiedziałem łagodnie – ale musimy ustalić zasady. Nie mogę być zawsze dostępny.
Pani Ania milczała długo. W końcu powiedziała:
– Dobrze. Spróbuję nie dzwonić codziennie.
Wróciłem do domu z poczuciem ulgi i… smutku. Wiedziałem, że ta rozmowa była konieczna, ale czułem się winny. Magda przytuliła mnie mocno.
– Dziękuję – wyszeptała.
Minęły tygodnie. Teściowa rzeczywiście dzwoniła rzadziej. Czasem prosiła o pomoc sąsiadkę lub zamawiała fachowca. Nasze życie powoli wracało do normy.
Ale czasem budzę się w nocy i pytam sam siebie: czy bycie dobrym oznacza pozwalanie innym na przekraczanie naszych granic? Czy można kochać i pomagać bez poczucia winy? A może każda rodzina musi przejść przez taki kryzys?
Co Wy o tym myślicie? Czy mieliście podobne doświadczenia?