Jak rozstanie zniszczyło moje życie, a potem dało mi drugą szansę – historia Bartka z Gdańska

– Bartek, nie mogę już tak dłużej. Kocham cię, ale nie jestem szczęśliwa. Przepraszam.

Te słowa usłyszałem od Magdy pewnego szarego, listopadowego wieczoru. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu na Zaspie. Czułem, jakby ktoś wyciągnął mi serce przez gardło. Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Magda patrzyła na mnie z oczami pełnymi łez i winy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to będzie początek końca starego życia i narodziny nowego mnie.

Byliśmy razem prawie dziewięć lat. Poznaliśmy się na studiach, razem wynajmowaliśmy pierwsze mieszkanie, razem planowaliśmy przyszłość. Ale coś się wypaliło. Może to przez moją pracę – wieczne nadgodziny w magazynie, zmęczenie, frustracja. Może przez to, że coraz częściej uciekałem w jedzenie, zamiast rozmawiać o problemach. W ciągu tych lat przytyłem ponad sto kilogramów. Z czasem przestałem się sobie podobać, a potem przestałem się podobać jej.

Po rozstaniu zostałem sam w pustym mieszkaniu. Każdy kąt przypominał mi o niej: jej kubek z napisem „Dzień dobry, świecie”, jej ulubiony szalik na wieszaku, zdjęcia z wakacji na Helu. Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłem z łóżka. Zamawiałem pizzę, kebaby, lody – wszystko, byle tylko nie czuć bólu. Mama dzwoniła codziennie, ale nie odbierałem. Nawet mój młodszy brat Michał przestał mnie odwiedzać.

Pewnej nocy obudziłem się z bólem w klatce piersiowej. Serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę myślałem, że umieram. Zadzwoniłem po karetkę. W szpitalu lekarz spojrzał na mnie surowo:
– Panie Bartku, ma pan trzydzieści dwa lata i waży prawie dwieście czterdzieści kilo. Jeśli pan nic nie zmieni, za kilka lat może być za późno.

To był moment przełomowy. Wyszedłem ze szpitala z receptą na leki i skierowaniem do dietetyka. Ale przede wszystkim wyszedłem z poczuciem, że muszę coś zrobić – dla siebie, nie dla Magdy, nie dla rodziców, tylko dla siebie.

Pierwsze tygodnie były piekłem. Każdy krok bolał. Każda próba ćwiczeń kończyła się zadyszką i łzami frustracji. Ale zacząłem od małych rzeczy: codzienny spacer do sklepu zamiast samochodu, schody zamiast windy, mniej cukru w herbacie. Michał zaczął przychodzić do mnie co weekend i razem gotowaliśmy zdrowe obiady. Mama przynosiła domowe zupy warzywne i powtarzała: „Bartek, dasz radę”.

Najtrudniejsze były wieczory – wtedy najbardziej brakowało mi Magdy i wtedy najbardziej chciało mi się jeść. Zacząłem pisać dziennik. Wylewałem tam wszystko: żal, gniew, samotność. Z czasem te zapiski zamieniły się w posty na Instagramie. Nie miałem pojęcia, że ktoś będzie to czytał.

Po pół roku schudłem trzydzieści kilo. Po roku – już osiemdziesiąt. Ludzie zaczęli pisać do mnie wiadomości: „Bartek, jesteś inspiracją”, „Dzięki tobie zacząłem biegać”, „Twoja historia daje mi nadzieję”. To było coś niesamowitego – ja, który całe życie czułem się niewidzialny i niepotrzebny, nagle stałem się dla kogoś ważny.

Ale nie wszystko było takie proste. Ojciec długo nie mógł zaakceptować mojej przemiany.
– Po co ci to? I tak nigdy nie będziesz szczupły jak kiedyś – rzucał z przekąsem podczas rodzinnych obiadów.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać. Przez lata próbowałem zasłużyć na jego uznanie – bezskutecznie.

Największy kryzys przyszedł po dwóch latach walki. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a ja pierwszy raz miałem spędzić je bez Magdy i jej rodziny. W Wigilię usiadłem sam przy stole i rozpłakałem się jak dziecko. Chciałem rzucić wszystko – dietę, ćwiczenia, życie.

Wtedy zadzwoniła mama:
– Synku, wiem, że ci ciężko. Ale popatrz na siebie – ile już osiągnąłeś? Nie pozwól, żeby jeden wieczór przekreślił dwa lata walki.

Te słowa uratowały mnie wtedy przed powrotem do starego życia.

W trzecim roku mojej przemiany wydarzyło się coś niesamowitego: moje zdjęcia trafiły do ogólnopolskich mediów społecznościowych. Ludzie zaczęli udostępniać moje posty, pisać komentarze pełne wsparcia i podziwu. Dostałem zaproszenie do programu śniadaniowego w telewizji. Nawet tata po raz pierwszy powiedział: „Jestem z ciebie dumny”.

Dziś ważę sto dwadzieścia kilo mniej niż wtedy, gdy Magda mnie zostawiła. Mam nową pracę – prowadzę warsztaty motywacyjne dla osób walczących z otyłością i depresją. Poznałem nowych ludzi, którzy wierzą we mnie bardziej niż ja sam kiedyś wierzyłem w siebie.

Czasem jeszcze budzę się w nocy i myślę o Magdzie – czy widziała moje zdjęcia? Czy żałuje? Ale już nie czuję żalu ani gniewu. Czuję wdzięczność – bo gdyby nie ona i nasze rozstanie, nigdy nie odnalazłbym siebie.

Czy naprawdę musimy stracić wszystko, żeby zacząć żyć od nowa? Czy ból jest jedyną drogą do przemiany? Może każdy z nas ma w sobie siłę, o której nawet nie śnił…