„Gość we własnym domu: Jak walczyłam o siebie pod dachem teściów”
— „To nie jest twoja kuchnia, Marto. Tutaj rządzi moja mama” — usłyszałam od Pawła, kiedy próbowałam zrobić sobie herbatę. Stałam w progu, z kubkiem w dłoni, a jego matka, pani Halina, patrzyła na mnie z góry, jakbym była nieproszonym gościem. Wtedy zrozumiałam, że mój nowy dom to nie miejsce, gdzie mogę być sobą.
Wyszłam z kuchni, czując jak łzy napływają mi do oczu. Przez ścianę słyszałam ich rozmowę:
— „Paweł, ona powinna wiedzieć, gdzie jej miejsce. Ja tu jestem gospodynią.”
— „Mamo, daj spokój. Marta się przyzwyczai.”
Przyzwyczai? Do czego? Do tego, że nie mogę nawet nalać sobie wody bez pytania? Że każdy mój ruch jest oceniany? Że jestem tylko dodatkiem do syna, a nie członkiem rodziny?
Kiedy przeprowadziliśmy się do rodziców Pawła, miałam nadzieję, że to tylko na chwilę. Mieszkanie w Warszawie było poza naszym zasięgiem finansowym, a Paweł przekonywał mnie, że „u mamy będzie łatwiej”. Nie wiedziałam wtedy, że łatwiej będzie tylko jemu.
Pierwsze tygodnie były pełne napięcia. Pani Halina codziennie komentowała moje gotowanie:
— „U nas się nie przyprawia tak ostro. Lepiej już ja zrobię obiad.”
Albo moje sprzątanie:
— „Nie tak się myje podłogę. Zostaw, ja to zrobię porządnie.”
Czułam się bezużyteczna i niepotrzebna. Paweł wracał późno z pracy i nie widział problemu:
— „Marta, mama chce dobrze. Po prostu jej posłuchaj.”
Ale ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią:
— „Paweł, ja tu nie wytrzymam! Twoja mama mnie nie akceptuje!”
— „Przesadzasz. Ona po prostu jest wymagająca.”
W końcu przestałam mówić. Zaczęłam zamykać się w naszym pokoju, czytać książki i udawać, że mnie nie ma. Nawet kiedy byłam chora, pani Halina potrafiła wejść bez pukania i powiedzieć:
— „Nie leż tyle, bo się rozleniwisz. W domu zawsze jest coś do zrobienia.”
Czułam się jak służąca — ale nawet służącej daje się czasem odpocząć.
Najgorsze przyszło pewnego wieczoru, kiedy Paweł wrócił z pracy i usiadł do stołu z matką. Ja stałam przy zlewie, myjąc naczynia po kolacji.
— „Mamo, Marta zrobiła dzisiaj świetną zupę” — powiedział Paweł.
— „To ja ją przyprawiłam na końcu” — odpowiedziała pani Halina.
Poczułam ukłucie w sercu. Nawet najmniejsze sukcesy były mi odbierane.
Pewnej nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam do mojej mamy.
— „Mamo, ja tu nie daję rady… Czuję się jak obca…”
— „Córeczko, musisz rozmawiać z Pawłem. Nie możesz pozwolić się tak traktować.”
Ale Paweł był głuchy na moje prośby. W końcu usłyszałam od niego słowa, które złamały mi serce:
— „Ona tu jest gospodynią, a ty… ty jesteś gościem.”
Gościem? Własny mąż widział mnie jako kogoś obcego w naszym domu?
Od tego momentu zaczęłam walczyć o siebie. Najpierw małymi krokami — zaczęłam wychodzić na długie spacery po osiedlu, żeby choć na chwilę odetchnąć od tej atmosfery. Zapisałam się na kurs angielskiego w pobliskim domu kultury — chciałam mieć coś swojego.
Z czasem zaczęłam mówić głośniej o swoich potrzebach:
— „Pani Halino, dziś ja zrobię obiad. Proszę mi zaufać.”
Spotykało się to z chłodnym spojrzeniem i milczeniem, ale nie ustępowałam.
W końcu postawiłam Pawłowi ultimatum:
— „Albo zaczniemy szukać własnego mieszkania, albo wracam do rodziców. Nie mogę tak żyć.”
Był zaskoczony moją stanowczością.
— „Marta… Przecież tu jest nam wygodnie…”
— „Tobie jest wygodnie! Ja tu umieram każdego dnia!”
Po tej rozmowie przez kilka dni prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ale coś się zmieniło — Paweł zaczął zauważać moje łzy i frustrację.
Pewnego wieczoru przyszedł do mnie do pokoju.
— „Marta… Przepraszam. Nie widziałem tego wcześniej. Porozmawiam z mamą i zaczniemy szukać czegoś swojego.”
Nie wierzyłam mu od razu, ale rzeczywiście zaczął działać. Po kilku tygodniach znaleźliśmy małe mieszkanie na wynajem na Pradze-Północ. Nie było idealne — stare meble, ciasna kuchnia — ale było nasze.
Wyprowadzka była trudna dla wszystkich. Pani Halina płakała i mówiła Pawłowi:
— „Synku, ona cię ode mnie zabiera!”
Ale Paweł był już inny — trzymał mnie za rękę i powiedział:
— „Mamo, musimy mieć własne życie. Marta jest moją żoną i chcę, żeby była szczęśliwa.”
Dziś mijają dwa lata od tamtej wyprowadzki. Nasze małżeństwo przeszło przez burzę i wyszło z niej silniejsze — ale blizny zostały.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa to samo? Ile z nas musi walczyć o swoje miejsce pod cudzym dachem? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a godnością?