Gorzka lekcja na działce: Jak choroba teściowej wywróciła moje życie do góry nogami
– Nie możesz tego zrobić, Krzysztof! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w progu naszej altany na działce, patrząc na męża, który właśnie wnosił walizkę swojej matki. Moja ukochana działka, mój azyl, miejsce, gdzie uciekałam od zgiełku miasta i codziennych problemów, nagle stało się polem bitwy.
Kiedy Krzysztof zadzwonił rano, że przywiezie mamę na kilka dni, bo źle się poczuła, nie przypuszczałam, że „kilka dni” zamieni się w tygodnie. Teściowa, pani Halina, od lat miała problemy ze zdrowiem, ale zawsze była samodzielna. Tym razem jednak lekarz zalecił jej odpoczynek na świeżym powietrzu. Mąż uznał, że najlepszym miejscem będzie nasza działka – mój jedyny kawałek świata.
Pierwsze dni próbowałam być wyrozumiała. Gotowałam dla nas wszystkich, sprzątałam, znosiłam narzekania teściowej na „zimne noce” i „za głośne ptaki”. Krzysztof wracał do miasta do pracy, a ja zostawałam z Haliną sama. Czułam się jak opiekunka w domu spokojnej starości, a nie jak gospodyni własnego azylu. Każdy mój ruch był komentowany:
– Znowu ta kawa taka słaba…
– A nie mogłabyś posadzić tu czegoś ładniejszego niż te chwasty?
– Twój barszcz nigdy nie będzie taki jak mój.
Zaciskałam zęby. Przecież to tylko kilka dni…
Ale dni mijały. Krzysztof coraz rzadziej przyjeżdżał na działkę, tłumacząc się nadgodzinami. Zostawałam z Haliną sama, coraz bardziej zmęczona i rozdrażniona. Mój ogród zarastał chwastami, bo nie miałam już siły ani czasu na pielęgnację. Wieczorami płakałam po cichu w łazience, żeby nikt nie słyszał.
Pewnego popołudnia, gdy podlewałam pomidory, usłyszałam rozmowę przez otwarte okno altany:
– Krzysiu, ona chyba mnie nie lubi… – żaliła się Halina przez telefon. – Cały dzień milczy i patrzy spode łba.
– Mamo, daj spokój. Asia jest po prostu zmęczona – odpowiedział Krzysztof zniecierpliwionym tonem.
– Może powinnam wrócić do siebie? – westchnęła dramatycznie.
– Nie przesadzaj. Zostań jeszcze trochę.
Poczułam się zdradzona. Mój własny mąż nie widział, jak bardzo cierpię. Jak bardzo potrzebuję choćby jednego dnia tylko dla siebie.
Następnego ranka zebrałam się na odwagę i powiedziałam Krzysztofowi przez telefon:
– To nie może tak dłużej wyglądać. Ja też mam swoje granice.
– Przesadzasz! Mama jest chora! – usłyszałam w odpowiedzi.
– A ja? Ja też jestem człowiekiem! – krzyknęłam i rozłączyłam się.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Halina chodziła obrażona, ja starałam się unikać jej wzroku. W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko.
Był upalny lipcowy wieczór. Siedziałam na ławce pod jabłonią i patrzyłam w dal, próbując zebrać myśli. Nagle usłyszałam głośny huk z altany. Wbiegłam do środka – Halina leżała na podłodze, trzymając się za nogę.
– Pomocy! – jęknęła.
Zadzwoniłam po pogotowie. W szpitalu okazało się, że to tylko stłuczenie, ale lekarz powiedział jasno: „Pani Halina powinna wrócić do siebie i mieć profesjonalną opiekę”.
Krzysztof przyjechał do szpitala blady jak ściana. Widziałam w jego oczach strach i poczucie winy.
– Przepraszam… – wyszeptał do mnie później na korytarzu. – Nie widziałem tego wszystkiego… Myślałem tylko o mamie.
– A ja? – zapytałam cicho. – Czy ktoś myślał o mnie?
Po powrocie do domu długo nie rozmawialiśmy. Każde z nas zamknęło się w swoim świecie. Ale coś się zmieniło. Krzysztof zaczął częściej pytać mnie o zdanie, a ja nauczyłam się mówić „nie”, zanim przekroczę własne granice.
Dziś znów siedzę na swojej działce. Ogród powoli wraca do życia. Czasem jeszcze słyszę w głowie głos teściowej: „A nie mogłabyś posadzić tu czegoś ładniejszego?”. Uśmiecham się wtedy pod nosem.
Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych aż do bólu? Czy rodzinna lojalność zawsze musi oznaczać rezygnację z własnych potrzeb? Może czasem warto zawalczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to gorzką lekcję.