Dom, który nie był mój: Opowieść o rodzinnych tajemnicach i niespełnionych oczekiwaniach
– Znowu zostawiłaś kubek na stole! – głos taty rozbrzmiał w kuchni, jakby to była najgorsza zbrodnia. Stałam przy zlewie, zmywając naczynia po śniadaniu. W tej samej chwili mój młodszy brat, Bartek, wbiegł do kuchni, rzucił plecak na podłogę i nawet nie spojrzał w moją stronę.
– Cześć, tato – rzucił niedbale, sięgając po jogurt z lodówki. – Jadę dziś do Marty, nie będę na obiedzie.
Tata tylko skinął głową, jakby to było oczywiste. Gdybym ja tak powiedziała, usłyszałabym wykład o obowiązkach domowych i szacunku do rodziny. Ale Bartek zawsze miał taryfę ulgową. Był trzy lata młodszy ode mnie, a jednak to on zawsze dostawał wszystko, czego chciał. Ja byłam tą odpowiedzialną, tą, która zostawała w domu, kiedy mama zachorowała i potem odeszła. To ja gotowałam obiady, sprzątałam i opiekowałam się tatą.
W szkole czułam się wolna. Tam nikt nie patrzył na mnie przez pryzmat Bartka. Tam mogłam być sobą – cichą, trochę nieśmiałą dziewczyną z dobrymi ocenami. Bartek był tam tylko „tym aroganckim”, który lubił się wywyższać i śmiać z innych. Ale w domu… W domu byłam zawsze tą gorszą.
Pamiętam jedną z naszych kłótni sprzed lat:
– Dlaczego zawsze musisz się czepiać? – wrzasnął Bartek, kiedy zwróciłam mu uwagę, że nie posprzątał po sobie.
– Bo nikt inny tego nie zrobi! – odpowiedziałam z żalem. – Ty tylko bierzesz i bierzesz!
– Przestań być taka zazdrosna! – rzucił z pogardą i wyszedł trzaskając drzwiami.
Tata nigdy nie stanął po mojej stronie. Nawet wtedy, gdy Bartek wyśmiewał mój wygląd – moje rude włosy, piegi, okulary. „Nie przejmuj się, on żartuje” – mówił tata. Ale to nie były żarty. To bolało.
Lata mijały. Bartek wyprowadził się zaraz po maturze. Szybko znalazł pracę w Warszawie, wynajął mieszkanie z Martą i zaczął budować własne życie. Ja zostałam z tatą w naszym starym domu na obrzeżach Poznania. Pracowałam w pobliskiej bibliotece i codziennie wracałam do pustego domu, gdzie jedynym towarzystwem był coraz bardziej zgorzkniały ojciec.
Czasem myślałam o wyjeździe. O tym, by zacząć wszystko od nowa gdzieś daleko. Ale coś mnie trzymało – poczucie obowiązku? Strach? A może głęboko zakorzeniona nadzieja, że tata kiedyś mnie doceni?
Gdy tata zachorował na serce, opiekowałam się nim dzień i noc. Bartek przyjeżdżał tylko od święta, czasem przysyłał pieniądze na leki. Ale to ja byłam przy łóżku ojca, gdy miał atak duszności. To ja dzwoniłam po karetkę i czuwałam w szpitalu.
Pewnego wieczoru tata poprosił mnie do siebie:
– Wiem, że nie było ci łatwo – powiedział cicho. – Dziękuję ci za wszystko.
Poczułam łzy napływające do oczu. Po raz pierwszy usłyszałam od niego coś takiego.
– Chciałem tylko… żebyście byli razem – dodał po chwili.
– Ale nigdy nie byliśmy razem – wyszeptałam. – Zawsze wybierałeś Bartka.
Tata spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Może popełniłem błąd…
Nie zdążyliśmy już więcej porozmawiać. Kilka dni później tata zmarł we śnie.
Pogrzeb był szybki i skromny. Bartek pojawił się z Martą u boku, jakby wszystko było w porządku. Po ceremonii spotkaliśmy się u notariusza. Siedziałam obok Bartka, ściskając w dłoni chusteczkę.
– Testament państwa ojca jest jasny – powiedział notariusz spokojnym głosem. – Dom rodzinny oraz działka przypadają Bartkowi.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Jak to? – zapytałam cicho. – Przecież ja tu mieszkałam… Opiekowałam się tatą…
Bartek spojrzał na mnie chłodno:
– Tato zawsze mówił, że dom jest dla rodziny. Może uznał, że ja będę miał dzieci…
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Wszystko, co robiłam przez lata – te wszystkie noce spędzone przy łóżku ojca, rezygnacja z własnych marzeń… Wszystko na nic?
Wróciłam do pustego domu i usiadłam na schodach prowadzących na strych. Przez okno wpadało blade światło popołudnia. Czułam się jak cień samej siebie.
Bartek zadzwonił kilka dni później:
– Musisz się wyprowadzić do końca miesiąca – powiedział bez emocji.
– Gdzie mam pójść? – zapytałam drżącym głosem.
– To już nie mój problem.
Zaczęłam pakować swoje rzeczy do kartonów. Każda książka, każdy kubek przypominały mi o latach spędzonych w tym domu – o dzieciństwie pełnym samotności i nadziei na lepsze jutro.
Znalazłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Pracuję więcej niż kiedykolwiek wcześniej, żeby opłacić czynsz i rachunki. Bartek sprzedał dom kilka miesięcy później; podobno kupili z Martą nowy apartament w centrum Warszawy.
Czasem zastanawiam się: czy warto było poświęcić tyle lat dla kogoś, kto nigdy mnie nie docenił? Czy rodzina naprawdę znaczy tyle, jeśli nie potrafi dać ci poczucia bezpieczeństwa? Może powinnam była wcześniej odejść i zacząć żyć dla siebie…
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się niewidzialni we własnym domu? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?