„Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do życia mojego męża?” – Historia kobiety, która walczy o swoje miejsce w rodzinie

– Znowu dzwoni – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na wyświetlacz telefonu leżącego na stole. „Mama”. Zawsze „Mama”. Zawsze o tej samej porze, jakby miała wbudowany zegar biologiczny nastawiony na życie mojego męża.

– Odbierz, proszę – rzucił Michał, nawet nie podnosząc wzroku znad laptopa. – Wiesz, że się martwi.

– Martwi się? O co? O to, czy zjadłeś śniadanie? Czy założyłeś czapkę? Michał, masz trzydzieści dwa lata! – głos mi zadrżał, a w oczach poczułam znajome pieczenie.

On tylko westchnął i odebrał telefon. Słuchałam przez chwilę jego czułego tonu, tego miękkiego „Mamusiu”, którego nigdy nie słyszałam skierowanego do mnie. W tym momencie poczułam się jak powietrze. Jakby mnie tu nie było.

Ariana – moja teściowa – była kobietą, której nie sposób było nie zauważyć. Zawsze perfekcyjnie ubrana, z modną fryzurą i paznokciami zrobionymi u najlepszej kosmetyczki w mieście. Miała czterdzieści pięć lat, ale wyglądała na dziesięć mniej. Po rozwodzie z ojcem Michała całe swoje życie poświęciła synowi. „Nie potrzebuję nikogo więcej”, powtarzała wszystkim dookoła. I rzeczywiście – nie miała nikogo poza nim.

Kiedy zamieszkaliśmy z Michałem w naszym małym mieszkaniu na Pradze, myślałam, że zaczynamy nowy rozdział. Że będziemy mieć własne życie, własne rytuały. Ale Ariana była wszędzie. Dzwoniła rano, żeby zapytać, czy Michał dobrze spał. Dzwoniła w południe, żeby przypomnieć mu o obiedzie. Dzwoniła wieczorem, żeby życzyć mu dobrej nocy i upewnić się, że nie jest przeziębiony.

Początkowo próbowałam to ignorować. Mówiłam sobie: „To tylko faza. Przejdzie jej.” Ale nie przechodziło. Wręcz przeciwnie – z każdym tygodniem było gorzej.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Wchodzę do mieszkania i słyszę śmiech Michała dobiegający z kuchni. Myślę: „Może zaprosił kolegę?” Ale kiedy wchodzę do środka, widzę Ariane w moim fartuchu, mieszającą zupę na mojej kuchence.

– O! Wróciłaś! – uśmiechnęła się szeroko. – Zrobiłam Michałkowi jego ulubioną pomidorową. Ty pewnie jesteś zmęczona po pracy, więc nie przeszkadzam.

Stałam jak wryta. To był mój dom. Moja kuchnia. Moje życie.

– Ariana… – zaczęłam ostrożnie – może następnym razem dasz znać, zanim przyjdziesz?

Spojrzała na mnie z wyższością.

– Przecież to dom Michałka. Ja tylko pomagam.

Michał patrzył na nas obie z zakłopotaniem.

– Mamo… może rzeczywiście powinnaś…

– Michał! – przerwała mu ostro. – Ty zawsze byłeś moim oczkiem w głowie! Nikt cię tak nie zrozumie jak ja!

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w oczach Michała coś na kształt strachu.

Wieczorem próbowałam z nim rozmawiać.

– Michał, musisz postawić granice. To jest nasze życie. Nie możemy być ciągle pod jej kontrolą.

Patrzył na mnie długo, po czym powiedział cicho:

– Ona mnie wychowała sama. Poświęciła dla mnie wszystko. Nie mogę jej teraz odtrącić.

– Ale odtrącasz mnie! – krzyknęłam bezsilnie.

Cisza była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa.

Od tamtej pory było tylko gorzej. Ariana zaczęła przychodzić bez zapowiedzi coraz częściej. Zostawiała nam jedzenie w lodówce, poprawiała firanki, przestawiała meble „bo tak będzie lepiej”. Kiedy próbowałam protestować, Michał mówił tylko:

– Przesadzasz. Ona chce dobrze.

Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu. Zaczęłam unikać powrotów do mieszkania, zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami po godzinach. Ale nawet wtedy Ariana potrafiła zadzwonić do mnie i zapytać: „A gdzie jesteś? Michał czeka na kolację.”

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.

– Michał, musisz wybrać – powiedziałam stanowczo. – Albo my budujemy nasze życie razem, albo dalej jesteś synkiem mamusi.

Spojrzał na mnie z bólem.

– Nie rozumiesz… Ona nie ma nikogo poza mną…

– A ja? Ja też nie mam nikogo poza tobą! – łzy płynęły mi po policzkach.

Wyszedł wtedy z domu i wrócił dopiero nad ranem. Nie rozmawialiśmy przez kilka dni. Każde z nas zamknięte w swoim świecie żalu i pretensji.

W końcu usiedliśmy razem przy stole.

– Kocham cię – powiedział cicho Michał – ale nie potrafię skrzywdzić mamy.

– A ja nie potrafię żyć w trójkącie – odpowiedziałam równie cicho.

Nie wiem, co będzie dalej. Każdego dnia budzę się z nadzieją, że coś się zmieni, ale coraz częściej myślę o odejściu. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do życia mojego męża? Czy można kochać kogoś i jednocześnie pozwalać mu cierpieć?

Może ktoś z was wie, jak postawić granice bez ranienia tych, których kochamy? Czy można wygrać z matką-polską?