„Nie chcę być ciężarem” – historia Marii, która bała się, że rodzina ją odda do domu opieki

— Mamo, musimy poważnie porozmawiać — głos mojego syna, Pawła, zabrzmiał w kuchni jak wyrok. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach moje stare, sprane oparcie od fotela, które zawsze dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Przez okno wpadało blade, listopadowe światło, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.

— O czym chcesz rozmawiać? — zapytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź. Od kilku tygodni czułam się jak nieproszony gość we własnym domu. Synowa, Agnieszka, coraz częściej rzucała mi krótkie spojrzenia, a jej słowa były pełne zniecierpliwienia.

— Mamo, nie radzimy sobie. Agnieszka pracuje na dwie zmiany, ja też mam coraz więcej obowiązków. Ty wiesz, że cię kochamy… Ale może byłoby ci lepiej w miejscu, gdzie ktoś się tobą zajmie? — Paweł mówił powoli, jakby ważył każde słowo.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam je powstrzymać, ale głos mi się załamał:

— Chcecie mnie oddać do domu starców?

— Mamo, to nie tak…

Nie słuchałam już. W głowie dudniły mi słowa: „nie radzimy sobie”, „lepiej ci będzie gdzie indziej”. Przez całe życie byłam dla nich – gotowałam obiady, pilnowałam wnuków, sprzątałam mieszkanie. Teraz jestem ciężarem?

W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w swoim pokoju, ściskając stare oparcie od fotela i płakałam cicho w poduszkę. Przypominały mi się czasy, gdy Paweł był mały. Jak biegał po podwórku z rozbitym kolanem i wołał: „Mamo!” Jak tulił się do mnie po koszmarze. Czy to wszystko już nie ma znaczenia?

Rano Agnieszka weszła do mojego pokoju bez pukania.

— Pani Mario, proszę się nie martwić. W domu opieki jest czysto i ciepło. Tam będzie pani miała opiekę przez całą dobę — powiedziała chłodno.

— Ale ja nie chcę tam iść… — wyszeptałam.

— My też mamy swoje życie — rzuciła i wyszła.

Zostałam sama. Przez kolejne dni czułam się jak cień. Wnuczka Zosia przestała przychodzić do mojego pokoju – pewnie słyszała rozmowy dorosłych. Paweł unikał mojego wzroku.

W końcu nadszedł dzień decyzji. Paweł przyszedł wieczorem i usiadł obok mnie na łóżku.

— Mamo… Ja naprawdę nie wiem, co robić. Agnieszka grozi odejściem. Ja… Ja cię kocham, ale nie chcę stracić rodziny.

Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach strach i bezradność. Zawsze był moim małym chłopcem, a teraz sam był zagubiony.

— Synku… Ja rozumiem. Ale czy naprawdę nie ma innego wyjścia? Może mogę coś robić inaczej? Mniej przeszkadzać?

Paweł pokręcił głową:

— To nie twoja wina. Po prostu… czasy się zmieniły.

Następnego dnia zawieźli mnie do domu opieki na obrzeżach miasta. Pachniało tam środkami czystości i gotowaną kapustą. W pokoju były dwie inne kobiety – pani Jadwiga i pani Stanisława. Obie patrzyły na mnie z ciekawością.

— Nowa? — zapytała Jadwiga.

— Tak…

— Przyzwyczaisz się — powiedziała Stanisława z goryczą.

Wieczorem leżałam na łóżku i słuchałam cichego szlochu za ścianą. Ktoś inny też płakał z tęsknoty za domem.

Mijały dni. Czasem przyjeżdżał Paweł z Zosią, ale coraz rzadziej. Agnieszka nie pojawiła się ani razu. Zaczęłam rozmawiać z innymi pensjonariuszkami – każda miała podobną historię: dzieci zapracowane, synowe lub zięciowie niezadowoleni z obecności starszej osoby w domu.

Pewnego dnia usiadłam z Jadwigą przy oknie.

— Wiesz, Mario… Ja też myślałam, że jestem tu tylko na chwilę. Ale minęły już trzy lata — powiedziała cicho.

— Czy twoje dzieci cię odwiedzają?

— Rzadko. Mają swoje życie.

Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama w swoim bólu. Każda z nas czuła się opuszczona i niepotrzebna.

Któregoś popołudnia przyszła do mnie Zosia. Miała łzy w oczach.

— Babciu… Tęsknię za tobą. W domu jest pusto bez ciebie.

Przytuliłam ją mocno.

— Ja też za tobą tęsknię, kochanie.

— Czemu musisz tu być?

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Czy naprawdę byłam aż takim ciężarem?

Wieczorami pisałam listy do Pawła, ale nigdy ich nie wysyłałam. Pisałam o tym, jak bardzo go kocham i jak bardzo boli mnie samotność. Pisałam o tym, że starość to nie tylko choroby i słabość – to także potrzeba bycia potrzebnym i kochanym.

Czasem myślę: czy naprawdę musimy wybierać między własnym szczęściem a szczęściem naszych dzieci? Czy starość zawsze musi oznaczać samotność?

Może ktoś z was zna odpowiedź na to pytanie? Czy naprawdę jesteśmy skazani na bycie ciężarem dla tych, których najbardziej kochamy?